czwartek, 26 lutego 2015

--- A capella ---



Niunia rozwija swój zasób słów w szaleńczym tempie. Jeszcze niedawno krzyczała tylko "Ej, ej, ej!", a ostatnio jej słownik obejmuje nowe słowne potwory.

Staje przy stoliku, pokazuje paluszkiem na gruszkę i jęczy "dadadadada" (bo Niunia bardzo lubi gruszki i jedzą je z tatą na spółę). 

Słysząc muzykę w radiu która wprawia ją w sprężynujący taniec podśpiewuje "alalalalalala" (ciocie zachwycają się jej muzykalnością na zajęciach w żłobku).

Rano budzi się z uśmiechem na ustach i litanią "a ghi a ghi a ghi" (i tak non stop).

A ostatnio wzniosła się na wyżyny elokwencji intonując przy jakiejś okazji wzniosłe "Barboka!".

A ja czekam z takim utęsknieniem aż powie "mama". Szepczę jej do uszka, że ja-mama bardzo ją kocham i tulę. Rzucam te zgrabne sylaby od niechcenia przy każdej okazji, chwytając się pazernie nadziei, że może to dziś, może to ten dzień, kiedy serce mi urośnie i pęknę z dumy. I szczęścia.

Dwoję się, troję. Dogadzam. Dopieszczam. Tęsknię w pracy. Nocy nie przesypiam, z pracy niemalże biegnę do niej, by być jej tą najdroższą na świecie. 

Ale Niunia uparta po mamie i swój charakterek ma. 
I najczęściej, przy każdej okazji (niestety) peroruje patrząc mi bezczelnie w oczy "ta-ta"... 

Kurtyna!

środa, 18 lutego 2015

--- Grzeczne dzieci już śpią ---

Taka sytuacja.

O 22.00 już wszystkie grzeczne dzieci śpią.

Grzeczne mówię.

Wydaje się,  ze Niunia również.

Mama krząta się w końcu w kuchni,  tata w końcu nocy gra w ulubiona grę siedząc tyłem do łóżeczka Niuni.

Niunia coś tam śpiewa przez sen. Nie pierwszy,  nie ostatni raz.  Niech śpi dalej.

I nagle tata jak się nie wzdrygnie, bo ktoś go w plecy bach! Myślał że to ja sobie żarty stroję. Ha, niedoczekanie. Ja bym waliła od razu w łeb.
Tata się odwraca, a tu Niunia się wyłania.

Na własnych nogach stoi. Oparta rączkami o ściankę łóżeczka.  Uśmiech numer 7 i dupka kręcąca się jakby na dyskotece była. I gada sobie po swojemu coś co w wolnym tłumaczeniu brzmi,:
- No heloł.  Jestem tu. Zajmij się mną!

I wtedy mama z szybkością światła, ale bez włączonego światła przemyka szybko pod kołdrę do sypialni.  Może mnie nie zauważą?

wtorek, 17 lutego 2015

--- High need hell ---

Czasami myślę, że wybrałam trudniejszą drogę. 


Ostatnio na moim profilu na Fb niechcący otworzyłam puszkę z Pandorą jakby to powiedziała słynna bohaterka serialowa. 

Temat był niewinny. Chwila zwątpienia podczas usypiania Niuni. Ot, standard przecież. 
Zaczęły sypać się zewsząd rady. Bardziej i mniej trafione, ale szanuję to.
Po kilku komentarzach powstały dwa obozy reprezentujące skrajnie różne metody wychowywania. Zaczęło się od usypiania, a poszło w całokształt. Gdyby Facebook był bardziej interaktywny, być może doszłoby do rękoczynów. 

Ja z moimi fejsbukowymi kumpelami z grupy "Wyklętych" reprezentowałyśmy nurt bliższy Rodzicielstwu Bliskości, koleżanki z tzw. reala w większości metody bliższe trenerkom usypiania i wychowywania. Dyskusję musiałam zamknąć, bo kilka komentarzy później straciłabym kilka koleżanek. Ale jestem kwiatem lotosu i te sprawy.

A temat dalej mnie męczy.

Niunia już w życiu płodowym pokazywała swój charakterek (tak tak, śmiejcie się z tego). Ogólnie dała mi żyć, ale z każdym KTG dostawałam niemalże zawału serca, bo Niunia nie chciała się ruszać jak byłam podłączona do kabli. No nie i już. 

Po urodzeniu, przez jakieś 2, może 3 miesiące wydawało mi się, że jest dzieckiem idealnym. Je, śpi i robi kupę. Karmiłam ją co trzy godziny i miałam wrażenie, że dzięki Tracy Hogg ogarnęłam wszechświat. Miałam ułożone dziecko. Które śpi w foteliku, sypia na spacerze i w ogóle jest cud miód. I o co chodzi, że jest ciężko, jest bajka przecież.

Ale potem się zaczęło. Ciągle na rękach (starałam się ją odkładać, żeby się nie przyzwyczaiła), usypiała przy piersi (starałam się tego nie robić, ale nie umiałam, bez piersi nie umiała zasnąć), zaczęła nienawidzić wózka, fotelika, wszystkiego co krępowało jej ruchy jak tylko zaczęła być kumata (na to nie miałam pomysłu).

Długo broniłam się przed tym, że Niunia nie jest High need  baby. Bo mogłam ją generalnie czasem odłożyć żeby się sama "bawiła", bo podczas skoków była oczywiście nie do zniesienia, ale po skoku była już "w miarę". Bo wszystkie dzieci jakie znałam do tej pory (a nie znałam ich dużo), były mega spokojne i ułożone. A ja czułam, że jestem z tym sama i naprawdę nie umiem zająć się moim dzieckiem. To bolało psychicznie. Bardzo. Ale ja nie o tym.

---

I potem znowu dostałam patelnią w twarz. Doczytałam o terminologii HNB (high need babies) i wreszcie musiałam to przyznać - Niunia jest takim typem dziecka. Taka jest i już. A ja nie jestem złą matką. 


Termin HNB jest stworzony przez autorów nurtu Rodzicielstwa Bliskości. Nie jest więc jako tako terminem naukowym, to nie jest klasyfikacja pediatryczna.
Pewnie kilka osób pomyśli sobie, że szukam wytłumaczenia i pier...wiastkuję głupoty. No i?

Profil takiego dziecka opiera się na kilku cechach, które w mniejszym lub większym nasileniu występują u nich. W skrócie: to dzieci, które nie dadzą sobie zaplanować dnia, większość rytuałów można sobie wsadzić między bajki, są nastawione na stały kontakt fizyczny z rodzicem, jedzą i śpią kiedy one tego chcą, nie cierpią fotelików, wózków, itd bo pragną być z rodzicami. I to co mnie najbardziej naprowadziło - wszystko odczuwają bardziej intensywnie oraz są ciągle w ruchu. Taka jest moja Niunia. 

Nie zadziałają więc na nią żadne rady odkładania, wypłakiwania się i tym podobne. Zasypianie w wózku i kołysanie w kołysce. Pojenie wodą w środku nocy. To są dzieci, które potrzebują wiecznego podążania za ich potrzebami, i paradoksalnie to jest chyba jedyny sposób, żeby wspólnie ten najtrudniejszy okres przetrwać. 

Ktoś, kto nie ma dziecka HNB nie jest w stanie łatwo zrozumieć jak to jest. Z każdym dzieckiem jest trudno, ale ja nie oceniam innych. Skupiam się na swoim dziecku i sobie.

Każdy z nas czasem potrzebuje wsparcia i rady, bo jest ciężko. 
Ale czasem po prostu lepiej wysłuchać. Bo każde dziecko jest inne. I nie ma lepszych ani gorszych dzieci. Są łatwiejsze i trudniejsze w obsłudze. 

Każda z nas jest jedyną i najlepszą matką jaką ma nasze dziecko. Mimo codziennych trudów i czasem naprawdę ogromnych wyzwań. I to one ocenią nas jako matki.

Czasami myślę, że wybrałam trudniejszą drogę. 

Staram się być blisko dziecka, nie wkładać Niuni w schematy, nie układać algorytmów jej wychowania. Karmię piersią biorąc na klatę pełen inwentarz ograniczeń z tym związanych. Mam mało czasu dla siebie, bo większość oddaję dziecku. W zdrowiu i chorobie. W dzień i w nocy.

Ale podskórnie czuję, że to co robię, jest najlepszym co mogę jej od siebie dać. 

--

Ten wpis dedykuję grupie "Wyklętych" ;-) One wiedzą o kogo chodzi :-)

wtorek, 10 lutego 2015

--- Królowa jest tylko jedna ---

W sobotę byliśmy na wystawie motocykli i skuterów. Ja, Niunia, mąż i katar.

Motory jak motory. Skutery jak skutery. Hostessy jak.... dziwki. Serio nie rozumiem, dlaczego tak ładnym młodym dziewczynom odbiera się urodę pod przerysowanym makijażem i dziwkarskim wyglądem. Wiem wiem, faceci lubią zdziry, a gimbaza lubi sobie bezkarnie na odkryte cycki popatrzeć. Ale naprawdę szkoda tych młodych cer. Ale ja nie o tym.

Niunia była oczywiście jedną z gwiazd wystawy. Zaczepiali ją wszyscy - uśmiechali się, zagadywali, bawili w "a kuku" i takie tam. 

Kiedy dotarliśmy do innej gwiazdy tej imprezy, Marka Dąbrowskiego (motocyklista rajdowy, były wicemistrz świata)... No tak, to musiało się tak skończyć.

No więc, kiedy ustawiłam męża i Niunię do zdjęcia z panem Markiem, Niunia się zamachnęła i pacnęła Dąbrowskiego w twarz. No tak, normalnie, z liścia. Nie będzie jej tu lajków odbierał jakiś tam motocyklista.

Cóż, Królowa jest tylko jedna.

poniedziałek, 9 lutego 2015

--- Welcome to Mordor ---

Obiecałam sobie wczoraj, że dziś nie dam się wyprowadzić z równowagi.

I trzymałam się tego postanowienia, mimo że rano jeden budzik zawiódł (ok, dobra, przyznaję się, okazało się, że godzinę nastawiłam dobrą, tyle że dzień niewłaściwy), a drugi budzik co prawda męża obudził, ale mąż postanowił go przechytrzyć i nie wstał na żądanie. Ech.

Nie wyprowadziła mnie z równowagi również zepsuta spłuczka od WC (tradycyjnie psuje się w najmniej oczekiwanym momencie po...), nieplanowana zmiana pieluszki, zgubiony w ferworze walki podczas ubierania się bucik ani klasycznie zwiewający sprzed nosa autobus.

Nie dałam się wyprowadzić z równowagi zgubionej rękawiczce, niedziałającej w bramkach karcie wstępu na Mordor na Postępu ("Chcą mnie zwolnić?"), "Wielkiemu ptakowi z Sezamkowej", ani nawet wynikom sprzedaży oglądanym podczas pierwszego w tym roku zawodowego spotkania. 

Pierwszy kryzys przyszedł kiedy odkryłam, że dali mi niewłaściwą bazę pod laptopa ("Naprawdę chcą mnie zwolnić"), a z ust wyrwało się słynne słowo na k. Ale i z tym sobie poradziłam.

Ale o 15:08 już prawie nie wytrzymałam. Kiedy Lotus zrobił mi psikusa i nie chciał ani wysłać, ani odebrać żadnego maila byłam już pewna, że za chwilę drzwi pokoju się otworzą i dostanę wypowiedzenie. Na szczęście drzwi się nie otworzyły.

I kiedy już wracałam do domu, złapałam się na tym, że chcę wyprzedzać ludzi człapiących ślamazarnie do metra. Ale po trzech wdechach (nie zapominając o wydechach), odpuściłam. 

Nikt mnie nie goni,  nikt nic nie każe, z nikim się nie ścigam. Szkoda obcasów!

Bo kiedy ma się takie powitanie w pracy, to ten tłum wysypujący się z Mordoru nie jest straszny.

Mówiłam już, że uwielbiam mój TM Team? :-)







niedziela, 8 lutego 2015

--- Nowa era ---

Najpierw był chaos i tak dalej.

Potem stałam się Matką...
...Matką Karmiącą, gdy zaczęłam karmić pełną piersią. A nawet obiema...
...Matką Polką Karmiącą, kiedy pełną parą zajmowałam się dzieckiem i zaczęłam przygotowywać pożywne dania.
A od jutra będę Matką Polką Karmiącą Pracującą.

Znowu coś bezpowrotnie kończy się i coś nowego zaczyna. 
Nowe codzienne wyzwania. Kolejne ponocne zmęczenie.

Wir pracy - planowania, organizowania, kierowania, monitorowania, kontrolowania. Wir zarządzania.

Szaleństwo asapów, deadline'ów, uciekających autobusów i połamanych obcasów. 

Cóż... ahoj przygodo ;-) 


piątek, 6 lutego 2015

--- W poszukiwaniu utraconego czasu (05.02.2015) ---


8 miesięcy minęło mi jak z bicza trzasnął. Od poniedziałku będę Matką Polką Karmiącą Pracującą. Teraz, mając chwilę oddechu, lecząc chore ucho i gardło, postanowiłam fizycznie i mentalnie wybrać się na poszukiwanie tego utraconego czasu.

Mówi się, że skoro jest czas utracony, to jest też i czas zyskany. A ja się pytam gdzie on jest? No gdzie, hę?

W poszukiwaniu tego czasu zajrzałam pod łóżko, może tam się ukrył w trakcie tych krótkich nieprzespanych nocy? Znalazłam… kurz. No kurz nie będzie mi tu zagracał sypialni przecież. Starłam. Na mokro. Na sucho. Na dłuższy czas. Przy okazji przeleciałam z miotłą resztę mieszkania.

W kuchni szukałam czasu. Znalazłam gyros błyskawiczny z B. W zamrażarce dania mrożone. W szafkach dania istant, kaszki błyskawiczne, gotowe sosy. Fuj. Zatrwożyłam się strasznie. Z tych nerwów wyciągnęłam kuraka (wersja nie dla wegetarian), który gotowy był co najwyżej w tym stopniu, że ubity. Tak więc palcami niezbroczonymi krwią obtoczyłam go w amarantusie, zapiekłam w parowarze z jakąś tam zdrową kaszą. Do tego suróweczka z sałat zbieranych o poranku w kroplach rosy, z dziewiczą oliwą z oliwek i suszonymi ziołami. Yummy.

W łazience między serum ultraszybkowchłaniającymi się balsamami, szamponami 7 w 1 i pastą do zębów zastępującą dentystę prawie znalazłam czas. Prawie robi jednak wielką różnicę. A psik!

Wpadłam więc na pomysł, że kupię ten czas. Poszłam więc do hipersuperdupermarketu po drugiej stronie ulicy buszując między półkami niczym w zbożu. Chlebek znalazłam. Masełko 82%, bo się skończyło. Makaron razowy. Jak makaron to i śmietana bez mleka w proszku. Właśnie, mleko dla męża bo owsianego nie lubi. Owsiane płatki! Tak, bo się skończyły. Skończyły się też pieluchy. Krem do pupy. Czy mamy krem do pupy na stanie? A owoce, Boże czy ja mam w domu owoce? Ojej…

Patrząc na czasomierz przeraziłam się i z impetem i torbami niczym ruskie baby z ryneczku wpadłam na drugie piętro. Rozpakowując torby dalej nie znalazłam tego cholernego czasu. Och… :-(

Mając jeszcze chwilę dla siebie ogarnęłam czasoumilacze. Ogarnęłam na pryzmę na szafce przy łóżku. 4 książki które czytam jednocześnie, czekolada z orzechami (czy ja powiedziałam to głośno?), zimna herbata (cholera zapomniałam wypić rano herbatę), krem na pierwsze zmarszczki (ciiiii)…

I co? I czas było po Niunię do żłobka iść.

I nagle jakbym dostała patelnią w twarz…

Jest! Jest ten czas! Niunia mu na imię. Utracony czas zostawiłam w przeszłości, zyskany czas powędrował ze mną w wózku do domu. Czas, który w 8 miesięcy z 54 cm urósł do 72 cm i przytył do 8 kg. Czas, który mówi „tatatatatatatata” i wspina się bezczelnie mi na ręce.

Oszczędzamy czas żyjąc instant express. Tracąc go jednocześnie na stresy i nerwy, a zapominając jak obok nas rozkwita nowe życie a nasze potrzeby giną w mikroprzestrzeni.

Kiedyś zwykłam mówić: Czas to pieniądz – ciągle go mało. Dziś świadomie staram się pomiędzy myślami o powrocie do pracy dodać kilka słów. Czas to pieniądz – najlepsza jakościowo waluta jaką mogę dać Niuni. I wciąż go coraz mniej. Ale oby coraz pełniej.

--- Adaptacja część 5 (02.02.2015) ---

Kocham Niunię całym serduchem. Uwielbiam ją kiedy śpi dłużej niż 3 godziny i bawi się piłeczkami ;-) Pękam z dumy kiedy pełza do przodu i wdrapuje się na moje ręce zupełnie sama.

Ale na ten tydzień czekałam 8 miesięcy. Ponad 240 dni. Żeby mieć chwile dla siebie.  Umyć łazienkę.  Usmażyć kotlety.  Poskubać brwi. Przefarbować włosy. Pozałatwiać sprawy. Odciążyc kręgosłup na kanapie.

Wiedziałam, że to zbyt idealne żeby mogło tak być.  Niunia w żłobku,  ja na kanapie. Ech.

Gdzie tam. Niunia chora. Ja nie na kanapie. Welcome To High Need Hell. 

Ale owsianka na soku pomarańczowym z syropem klonowym,  amarantusem i cynamonem była cudownie pyszna ;-)

--- Adaptacja część 4 (30.01.2015) ---


Prawie półtora tygodnia adaptacji za nami. Od poniedziałku Niunia idzie na praktycznie pełny etat do żłobka.

Czy się cieszę...? Tja, sikanie bez przerywania, śniadanie jedzone na spokojnie, z ciepłą herbatą, normalny stanik zamiast rozpinanego sado-maso, pełen makijaż z umalowanymi rzęsami u obu powiek... tak, są plusy  ;-)

Ojej, no wiadomo że tęsknię. Że cieszę się jak ją widzę z powrotem, że fajnie jest jak się tuli i szarpie za kolczyki. Ale tak jak jest ma być i już. Czas dorosnąć.

Żłobek daje się odczarować. Nie ma wyrywania sobie zabawek, ciągłego płaczu i wrzasków, zostawiania dzieci samym sobie. Są zajęcia muzyczne, nastawienie na indywidualne potrzeby dziecka i codzienne relacje o postępach. Czasy się  zmieniły.

I tak odprowadzając Niunię do żłobka i obserwując jej fochy w autobusie („Mamo, dlaczego nie możesz być ciągle ze mną?”), obserwuję też świat.

Autobusy niskopodłogowe nie są wcale takie niskopodłogowe jeśli kierowca nie opuści progu (a nie zniża go nawet po naciśnięciu magicznego przycisku z ikonką wózka).

Miejsca przyjazne wózkom nie są przyjazne… Wyrwy w podjazdach, brak podjazdów, zbyt wąskie na manewrowanie podjazdy i ciężkie drzwi które aby otworzyć trzeba użyć dwóch rąk – a wózek?

Adaptacja dla dziecka nie jest (tylko) adaptacją dla dziecka… To szkoła regulowania emocji dla rodzica, próba postawienia od początku nowego porządku wspólnego świata, przyspieszony kurs dorastania niemowlaka i stres. Tak kurcze, cholerny niepokój mimo że (chyba) jest dobrze.

I tylko te warszawskie zawszewszędzienachamapierwsze baby wciąż te same... ;-)



--- Adaptacja część 3 (27.01.2015) ---


Wczoraj moja dzielna dziewczynka została w żłobku na godzinę beze mnie. 

Po około 3 minutach od mojego wyjścia usta złożyła w podkówke, zaczęła płakać... Opiekunka, zaprawiona w bojach szukała możliwości ukojenia Niuni. Pomogła. ... huśtawka! Ale.... tylko do momentu aż pani nie chciała zapiąć jej pasów bezpieczeństwa. Wtedy to Niunia pokazała na co ja stać. I to niejeden raz. 

A gdy przyszłam po godzinie i Niunia mnie zobaczyła, w jej oczach dostrzeglam iskierki radości. I chyba po raz pierwszy w życiu nie umiem tych emocji jakkolwiek opisać. No nie i już. 

Ale tak właśnie chyba wygląda szczęście.

--- Atelier Mamuśka (27.01.2015) ---


I weź tu zrozum moje dziecko. 

Od czasu rozszerzania diety daje Niuni iście królewskie śniadania. 

Obłoki z kaszki jaglanej Bio pod pierzynka ze świeżo zmiksowanego musu z jablka i pomarańczy.
Delikatne platki ryżowe na waniliowym mleku ryzowym z wiatrem czesanymi wiorkami kokosowymi, puszkiem z cynamonu.
Królewską owsianke ze startym o poranku jabłkiem, na runie z puszystego banana polana zlocista rosa z syropu klonowego.
Amarantusy i te sprawy.
Ju noł.


A dziś sypnęłam jej owsianki błyskawicznej na wodę, takiej co to kupiłam ją w promocji za 4,99 PLN z suszonym jabłkiem od razu w składzie.
BTW obrzydliwe. 


I zanim sięgnęłam do szafki po cokolwiek, co mogłoby poprawić smak tego wynalazku, Młoda prawie nosem wszystko wciągnęła z miseczki. 

No i tak to. Ten tego.

P.s. ciekawe czy taka bezczelna i wybredna w żłobku będzie. Ha!

--- Adaptacja część 2 (22.01.2015) ---


Pierwszy dzień.  Pierwsze 60 minut w przybytku rozwoju społecznego i edukacyjnego mojego dziecka. Stres jak przed pierwszym.....egzaminem na maturze.  Pierwsze.... koty za płoty.

Nie było kurczowego trzymania się za nogę. Nie było rozdzierajacego serce krzyku "maaaaamaaaaaaamamama!!!". Nie było krwi i potu.  Nie było nawet łez.

Był Staś,  Tymek i Szymek. Było podrywanie Tymka.  Za buty. Były nowe zabawki i ciocie.  I Tymek z którym wymieniali się puzzlami.  A może to był Szymek?  Ale puzzle były na pewno puzzlami.

Były dziewczynki.  Na spacerze były. I Oliwierek który wstał z drzemki. Ale się nie kolegował, bo był zaspany. 

Było zwiedzanie sali zabaw, szarpanie wykładziny. Były piosenki dla dzieci. Było gwarno,  kolorowo,  jasno. Była Niunia i byłam ja.

Ale to dopiero początek. Nawet nie rozgrzewka. Więc nawet zakwasów nie mamy. Ale jest dobrze. Chyba.




--- Adaptacja część 1 (21.01.2015) ---

Ręce,  nogi i cycki drżą przed adaptacją żłobkową. To już jutro...

Z jednej strony smutek,  żal,  zazdrość,   że coś pięknego kończy się powoli,  zbliża nieunikniony powrót do pracy,  stos obowiązków,  deadline'y, asapy, action plany, pobudki o 6 i budzenie mojego dziecka wbrew jej woli (no ostatnio śpimy do 7).

Z drugiej strony hedonistyczne podniecenie - wrócę do aktywnego życia zawodowego,  będę porozumiewać się znanymi mi dotychczas słowami,  a żłobek to coś nowego - może się Niuni spodoba,  wreszcie będzie mogła swoją energię zamienić w interakcje z ludźmi w jej wieku i jej wzrostu.

Z tej okazji stwierdziła chyba,  że warto pokazać się z nowym zebem. Piątym w kolejności. I tak sobie od nocy ząb wychodzi i wychodzi.... a Niunia marudzi i marudzi (i w takich sytuacjach to ja nawet bym ją chętnie do tego żłobka...).

I pomyślała, że warto raczkowanie poćwiczyć. Wczoraj wyciągałam ją spod stolika kawowego,  krzeseł i ratowalam ceramiczne wazony. Dziś wyciągałam ją z... a skąd to ja jej nie wyciągałam...

Tak więc,  jesteśmy gotowe.

Niunia jest gotowa.

A mamie ktoś powinien pomóc otrzeć łzy.  Chlip.

--- Autobus czerwony przez ulice mego miasta mknie (21.01.2015) ---


OK,  może nie tak do końca czerwony i może się slimaczy (sorry ślimak!) a nie mknie,  ale autobus to na pewno. A w nim Niunia szaleje i do ludzi zarywa. Jak tak dalej pójdzie to tatuś będzie musiał nie tylko osiedlowych chłopaków od niej odganiac ale i pół męskiej części warszawskiej bohemy i trzy czwarte studentów UW.

No i tak sobie leniwie jechaliśmy w mój urodzinowy weekend na Starówkę. To,  że Starówka to nie jest nawet ważne. Ważne są czyny odważne jak mawiał mój dawny kolega zanim dostał od laski w twarz;-)

A jedziemy bo trzeba by jeszcze zobaczyć te iluminacje po Warszawie rozsiane. Niuni pokazać dziedzictwo historyczne stolicy,  Most Tatusia i bogactwo kultur Wawy. Przypomniec sobie,  że nie tylko Ursynowem Warszawa stoi,  a stolicę budował naród cały.  Słoiki też!

Ja jestem Słoikiem,  pan mąż jest Słoikiem.  A Niunia już najprawdziwszą warszawianką rozpoczynającą królewskie pokolenie w Warszawie.

A my naprawdę te Warszawę lubimy. 


Za piękna historię z krwawymi łzami w tle. Za możliwości.  Za kolory doniczek na Placu Powstańców. Za to, że się tak pięknie rozwija.  Za dary Euro 2012. Za kolorowe kamienice na Pradze. Za ulicę Koziorożca. Za światełko do nieba. Za tysiąc innych rzeczy oglądanych z coraz bardziej świadomą otoczenia Niunią.  I za warszawskie baby z których można się pośmiać.

:-)



--- Jest macierzyństwo, jest fun (18.01.2015) ---


Przechodzimy aktualnie z Niunią dość trudny etap jeśli chodzi o nocne spanie.  Niunia to typ charakterny,  emocjonalny,  który nagromadzone w ciągu dnia emocje musi później rozładować.  Na przykład o 2.00 w nocy.

W środku nocy budzi mnie szmer w łóżeczku. Chwilę później okrzyk niezadowolenia.  Dorosły powiedziałby "k.... m...", a Niunia że mówić nie umie, to w ryk. No bo weź człowieku tryskaj energią o 2.00 w nocy, jak się turlasz albo raczkujesz w najlepsze,  a tu ochraniacz z łóżeczka Cię atakuje!

OK,  wygląda to może i śmiesznie.


Może i raz czy dwa to nawet śmieszne było. I o 2.00 i o 22.00, bo co noc to impreza o innej porze. Ale jak od 2 miesięcy nie śpi się ciągiem więcej niż 2 godzin, to naprawdę ma się ochotę wystawić białą flagę na bezludnej wyspie.

Tak tak,  próbowałam przemycić jej mleko modyfikowane bo wierzyłam ze będzie po nim lepiej spać. Mleka w czystej postaci nie tknęła. Kaszkami sypkimi gardzi. Po kaszce ze słoika naładowała baterie i poszła o 23:30 spać.  A i tak budziła się do rana 3 razy.

Bo to nie o mleko chodzi. Ten typ tak ma. Torpeda mu na imię. A ja mogę tylko zaakceptować to, że mam ciekawe świata dziecko hnb,  które chłonie ten świat.

Wiem, wiem.  To minie.  Czekam na to z utęsknieniem.  Tak tylko chciałam sobie pogadać....

--- Czyli why TY NIEMOWLAKU cry? (12.01.2015) ---


 

Jeden z tematów, który muszę z siebie wyrzucić. Jeśli chociaż jedna osoba spojrzy na sytuację inaczej po przeczytaniu tego, będę cieszyć się, że mogłam pomóc.
------------------------------------------------------------------
Długo nie mogłam tego zrozumieć. Naprawdę. I w myślach i na głos błagalnie, płaczliwie krzyczałam w eter „Dlaczego płaczesz?”…

„Dobre rady” mówiły: dziecko płacze, bo jest głodne. Dziecko płacze, bo jest dzieckiem. Dziecko płacze, bo jesteś złą matką.
Będąc w samym epicentrum płaczu niemowlaka, bez wiedzy i wsparcia, takie rady łatwo w ciebie wsiąkają. Jak w gąbkę. I karmisz dziecko w nieskończoność, czasem ignorujesz, a potem obwiniasz siebie za to, że nie potrafisz być dobrą matką.
Aż w końcu zaczęłam sobie to układać. Czytać, czytać, czytać. I układać. I nie słuchać rad sprzed 30 lat.
Dziecko płacze, bo jest głodne. To fakt.
Ale dziecko płacze gdy jest też mu zimno.
Albo za ciepło. Gdy je coś uwiera.
Gdy nie wie co się z nim dzieje, gdy poznaje coś nowego.
Gdy uczy się nowych umiejętności i nie wie jak sobie z nim poradzić.
Gdy cię szuka a ciebie nie ma.
Gdy chce spać, ale nie może zasnąć.
Gdy się nudzi, albo wprost przeciwnie, gdy ma nadmiar bodźców.
Gdy potrzebuje zmiany otoczenia.
Gdy je coś boli. Gdy ma pełną pieluszkę.
Gdy…
Gdy chce Ci coś powiedzieć, ale nie może, bo…. Nie umie. Nie umie inaczej!

Ale nigdy, przenigdy, dziecko nie płacze bez powodu!

To jest trudno zrozumieć rwąc przedostatnie włosy z głowy i będąc zmęczonym. A ja tak bardzo chciałabym Ci powiedzieć, że Twoje wspaniałe, kochane, cudowne dziecko płacze, bo ma potrzeby. Niezaspokojone w danym momencie potrzeby.

I ono nie umie Ci inaczej tego powiedzieć, przekazać, pokazać. 

Domyśl się. Ale nie szukaj winy w sobie. Szukaj tego, co może mu przeszkadzać na zewnątrz. I przytul. Mocno przytul, żeby czuło się bezpieczne. Nawet gdy się wyrywa. Nawet, a zwłaszcza gdy jest dzieckiem HNB (czyli jego potrzeby są ogromne a wrażliwość na niezaspokojenie jeszcze większa).

Zawsze, kiedy nie wiem dlaczego Niunia płacze, zanim wpadnę w amok, przypominam sobie to, co już wiem. I wtedy szukam i tulę. Chociaż to nadal trudne, bo czasem nawet jak wiem dlaczego płacze, nie mogę jej szybko pomóc. 

AIe nie dam się już nigdy oszukać, że dzieci płaczą bo są dziećmi. I że są „marudne z natury”. No way.

--- Styczniowy action plan (11.01.2015) ---


W nowy rok wraczkowalysmy z 3 ząbkami, umiejętnością otwierania szafek i gaszenia światła pstryczkiem oraz znajdowania czegoś do zdemolowania dosłownie wszędzie. Całkiem niezły wynik jak na 7 - miesięczną Niunię. 

Poprzeczka postawiona jest wysoko, ale plan na styczeń jest zgoła inny niż uczenie się dla odmiany zapalania światła czy zamykania drzwiczek szafek. 

Cel, to spędzić jak najwięcej czasu razem przed rozdzieleniem naszego życia na żłobek i pracę....
...czerpać z tych długich dni z przezabawnymi dialogami siłę na krótkie noce
...być blisko, być oparciem, po prostu BYĆ obok w trudnych chwilach ząbkowania
...uczyć się dystansu do złotych rad, ciągłych wymagań innych względem mojego macierzyństwa i ich oczekiwań
...cieszyć się życiem, chwilą, uśmiechem Niuni nawet gdy kolejny raz mnie pogryzie czy dostanę w zęby z bańki
...i najtrudniejsze.... być sobą i z nową siłą, zapałem, powiekami przytrzymywanymi przez zapałki (NIE, nie lubię kawy; TAK! Można nie lubić kawy!), emocjami na wodzy i twardą dupa wrócić w świat Korpomordoru.

Patrzę na Niunie i tak sobie myślę, że to będzie chyba trudniejsze niż poród.
------------------------------------
Cholercia. Napisałam ten post, zamiescilam, przeczytałam i...rozplakalam się...

--- Raczek nieboraczek (06.01.2015) ---


Niunia postanowiła popróbować raczkowania.

Pozazdrościla chyba swojej koleżance, z którą bawiła się kilka dni temu. 

No i wszystko ładnie pięknie, tylko że... postanowiła to robić o 2.00 w nocy. W swoim łóżeczku. Zakopując się w kołdrę. I płacząc przeraźliwie. 

"Bo łóżeczko było za krótkie..."

--- 7 miesięcy (28.12.2014) ---

7 miesięcy nocnych alarmów, ponad 1200 zmienionych pieluch, amplitudy decybeli, marchewkowo-dyniowa kuchnia. I patrze na śpiąca torpede oczyma podtrzymywanymi przez zapałki i myślę sobie ze to nic, to nic... warto było :-)

Wszystkiego dobrego Hawajaneczko, kolejny miesiąc za nami.

--- 24.12.2014 ---

Wszystko co potrzebne jest do szczęścia jest w nas samych.... Siła do przezwyciężania przeciwności losu, mądrość, aby umiejętnie dystansować się do stresów, wola odnalezienia utraconego  czasu dla siebie i bliskich,  chęć aby czerpać z tego radość i wiara, że marzenia da się spełnić.

Wiec zatrzymaj się dziś,  jutro, wycisz na chwilę.  Uśmiechnij się do lustra w łazience. Bez makijażu albo z pomalowanymi rzęsami u jednego oka. Jeśli masz do kogo pójść po otworzeniu drzwi łazienki to masz cholerne szczęście!

Dla jednych te Święta będą radośniejsze,  innym będzie brakować ważnych osób przy stole, które będą tylko we wspomnieniach i myślach.

Uśmiechnij się do siebie, do swoich myśli i wspomnień. To nie magia Świąt,  to Twoja siła. Wzmacniaj ja każdego dnia Świat i nowego roku.
I ja uczę się tego każdego dnia - w tych lepszych i tych gorszych chwilach. 

Dobrej energii na Święta życzy Wam Hawajanka

--- Łobuziaki mają siniaki (23.12.2014) ---


Ci, którzy mieli okazję poznać Niunię, nie wierzą że ten słodki aniołek jest takim chochlikiem…

Słodka to ona jest jak chałwa z gorzkim posmakiem a aniołek z niej taki jak Kevin. Ten z Nowego Jorku.

Odkąd zaczęła  się wiercić, przekręcać, turlać i próbować wstawać, ciągle ma jakieś zadrapania i małe siniaki. Czas pomyśleć o zabezpieczeniach dla szafek i szuflad. Tylko… czy to zabezpieczenia DLA bezpieczeństwa Małej, czy PRZED Małą?

Jak chce coś zbroić, to usteczka zaciska w kreskę, zawzina się i kombinuje. Wszystkie misternie zbierane latami magnesiki na lodówce trzęsą się przed nią ze strachu. Serweta ze stolika „kawowego” już dawno zdjęta. Laptopa używamy tylko gdy śpi. Blady strach padł na choinkę.

Dziś przed nami pieczenie drugiego ciasta. Mogłabym starać się je ogarnąć teraz, gdy Pieluszkowy Potwór śpi. Ale czy naprawdę chcę ją obudzić dźwiękiem miksera?

Lepiej wezmę prysznic, bo potem ciężka przeprawa z latającymi po kuchni kaszkami, łyżkami i zabawkami.

--- Świąteczne gotowanie z Niunią (22.12.2014) ---


Szukałam w myślach jakiegoś blyskotliwego motywu przewodniego,  który mógłby zilustrować nasze świąteczne gotowanie.

Ponieważ jednak to całe gotowanie przypomina wyścig Zająca z Wilkiem ("Nu pagadi"), którego stawką jest dokończyć  którąkolwiek z potraw,  moja blyskotliwosc wyjechała właśnie do ciepłych krajów.

Dzisiejsze ofiary: jedna bluzka mamy, jedno body Niuni. Dzisiejsze dokonania: śledzie moczone tylko połowę potrzebnego czasu (mi to wsjo ryba bo nie lubię ryb, ale małżonek pewnie niepocieszony będzie) i sernik z zakalcem.

Wiedziałam że tak to się skończy i mimo wszystko się za to wzielam. Naiwna.

--- Grr (19.12.2014) ---

Doszłam do wniosku, że ząbkowanie to świetna wymówka. No serio.

Taka sytuacja.

Idę z Niunią na spacer. Niunia nienawidzi pasów, motania, wiązań, szelek. Czyli nie przepada delikatnie mówiąc za fotelikiem, wózkiem, krzesełkiem do karmienia. Czapką, szalikiem i kocykiem na nogi. I tak spacerujemy, a Niunia załącza mobilny alarm.

Życzliwi przechodnie sypią radami z rękawa.
- „Da jej pani chrupka, bo głodna pewnie”
- „Pani ją przykryje bardziej bo pewnie marznie”
-„Ojej biedactwo tak płacze, może…” Może to, może tamto.

Mówienie, że Niunia nie cierpi być w wózku, nie jest głodna, nie jest jej zimno i nie jest w domu bita jest jak tłumaczenie psu po marsjańsku. Więc wymyśliłam klasyczną, ciętą ripostę.
„Mała ząbkuje”.

I tym sposobem zamykam usta tym życzliwym, którzy mają złote rady, ale  w kolejce do kasy nie przepuszczą, a wchodząc do sklepu przyspieszają kroku aby wejść jako pierwsi i nawet drzwi nie przytrzymają.

No właśnie,  czy już mówiłam, że mamy pierwszy ząbek?

--- Coraz bliżej Święta.... (15.12.2014) ---

Odśnieżyć kozaki, zeskrobać szron z czapki… W TVN mówią, że w Święta nie będzie śniegu. Sorry, taki mamy klimat.

Cóż, jako znana wszystkim Osoba Zorganizowana ( ;-), w tym roku siłą rzeczy i naszej nowej współlokatorki, Niuni, organizacja Świąt wygląda u nas inaczej…

80% prezentów kupionych miałam już w połowie listopada (status na 15.12: 95% zakupionych). Zaplanowałam już gdzie kupię ile jakich pierogów (nie nie, nie podejmuję się z Niunią lepienia pierogów), na karteczce spisuję właśnie składniki na rozplanowane sałatki i nawet mam ambitny plan upiec aż 2 (słownie: dwa) ciasta! A od wczoraj w salonie straszy ubrana choinka.

Największy problem miałam z prezentem  dla Niuni. Patrząc na jej dotychczasowe zainteresowania, dylemat zakupu prezentu lawirował pomiędzy: puszką po piwie (dużym? Małym? Żubr +20% czy Lech?), kartonem po mleku (M. mówi że Łaciate), zapasem gazet, serwetą lub obrusem oraz peruką. Dla mamy.

Po wyjątkowo, nawet jak na mnie, głębokich przemyśleniach, zdecydowaliśmy się na jedną rzecz imitującą sprzęt domowy (a niech sobie tę rzecz do woli psuje) i…. i tyle!

Bo ja bym chciała, żeby moja córka od samego początku czuła, że Święta to magia. Ciepło, bliskość, wyjątkowość. To blask rodziny wokół choinki, a nie świecąca choinka na rodzinę. Zapach pieczonego ciasta i aromat pomarańczy, cichy dźwięk kolęd i uśmiech rodziców pozwalających rozpakowywać prezent i bezkarnie  gryźć opakowanie po nim.

Żeby czuła, że to naprawdę wyjątkowy czas.

Niestety, jako (prawie)Perfekcyjna Mama, nie dam rady, no po prostu nie dam i już, załatwić śniegu… Cóż, zdarza się to podobno nawet najlepszym.

---
Wpis zawiera lokowanie produktów, za co serdecznie przepraszam.

--- Zosia Samosia (08.12.2014) ---

A na trzecie jej Torpeda. A czasem Demolka – czego dotknie, w proch się zmienia.

Nim zdążyłam się obejrzeć, dorwała się do klawiatury. Myślałam, że ją tradycyjnie zacznie tak jak pozostałe „zabawki” szarpać, gryźć, uderzać nią o blat biurka… Nic z tych rzeczy. Córa postanowiła się pobawić w sekretarkę.

Zrobiła to sprytnie i delikatnie. W mgnieniu oka. Żeby pokazać mi chyba jak bystra jest, szybka i zdolna. Cóż, zdecydowana większość dzieci na swoje pierwsze słowo pisane wybiera Ala, Ola i As. A Niunia od razy z grubej rury, by pokazać samodzielność. Nie żadne tam „kopytko” tylko SAMOK!

Voila!


--- Życie usłane (pod)różami (04.12.2014) ---

Życie usłane (pod)różami jak nic. No, ale mając takich rodziców…

Niunia w swym dotychczasowym życiu przejechała już grubo ponad 3,6 tysiąca kilometrów.  Nie licząc oczywiście ursynowskich podróży wózkiem ;-)

Była na Mazurach, Warmii, nad morzem i okolicznych miastach centralnej Polski. Ba, co by dziecko uszczęśliwić, zabraliśmy ją do krainy wiecznej szczęśliwości i sielskiej wioski  - Arkadii!

Była na wsi, była w mieście. Oglądała rybki w akwarium gdyńskim, słuchała szumu fal morskich i stukotu maminych obcasów o bruki uliczek starówek warmińskich.

Jadła z nami obiad  w jednej z knajp po „Kuchennych rewolucjach” (na szczęście bez rewolucji żołądkowych :-) ), zwiedzała muzea pełne dziwnych eksponatów i sklepy z pamiątkami.

I tak miała wszystko w głębokim poważaniu.

Niniejszym więc ogłaszam zamknięcie sezonu podróżniczego na ten rok! (choć powiadają „never say never”).

--- Jestem spokojna spokojna jestem (02.12.2014) ---

Jestem spokojna jestem spokojna jestem spokojna jestem spokojna
powtarzaj
jestem spokojna jestem spokojna jestem spokojna jestem spokojna
i jeszcze raz
jestem spokojna jestem spokojna jestem spokojna jestem.

--- ….i ona mi mordkę z tą dynią ... (28.11.2014) ---

….i ona mi mordkę z tą dynią i ziemniakiem w tę moją bluzkę czystą, dzień wcześniej wypraną, wytarła… i wtedy wiedziałam, że dyni z ziemniakiem to Niunia nie lubi.

Dziś Niunia kończy pół roku. Mogę więc już legalnie rozszerzać dietę bez obaw że WHO, połowa polskich pediatrów i fanatyczki z forów internetowych okrzykną mnie matką wyrodną. Bo przecież jeszcze wczoraj układ trawienny się nie nadawał, a dziś już jak najbardziej.

Po pierwszych próbach z marchewką z której musiałam czyścić kuchnię, dynią którą z bluzki spierałam, kolejne warzywa szły trochę lepiej. Lepiej, to nie znaczy savoir vivre w krzesełku do karmienia, tylko jedzenie niewyplute, mina nieskwaszona i ogólnie tylko pół słoiczka które musiał zjeść tata, gdy na przygotowanie obiadu czasu mi nie zostało.

Przy okazji naturalnie BLW nam się wkrada pod strzechę. Ostatnio Niunia zagarnęła kromkę chleba tacie sprzed nosa. Wyjadła, przepraszam, wykruszyła środek (to miękkie) i było po zabawie.  Potem banana na deser w rączkę (bo gruszki nie chciała). Zjadła, nie zjadła, frajdę miała niesamowitą. Ale prawdziwą chęć rozszerzania diety przejawia w stosunku do opakowań płynów…

Najlepszą ostatnio zabawą jest zabawa puszką po piwie. Puszka opróżniona przez tatę, ale Niunia szuka tylko okazji żeby coś zlizać pokątnie. No to puszkę sterylizujemy i oddać Niuni musimy, bo dziki pisk na pół Ursynowa rozlega się wnet. A pacnąć puszkę jak fajnie, a ze stołu zwalić jak superowo, a w tatę rzucić jaka frajda… Wesoło jest.

Ale Niunię i pochwalić chcę (chociaż najnowsze modele macierzyństwa grzmią, żeby nie chwalić – buuu!). Do picia kubek niekapek kupiliśmy, wody w niego wlałam. Spodziewałam się miesięcznego kursu nauki. A ona tę butlę do buzi, jakby latami już żlopała… I może z nazwą „niekapek” mogłabym polemizować, to picie idzie jej naprawdę świetnie, aż uszka się jej trzęsą.

Zdolna ta moja Niunia. Po mamie chyba.

--- Ach ach och (26.11.2014) ---

Niunia wczoraj odwiedziła ze mną Mordor na Domaniewskiej. Aniołek, księżniczka, grzeczniutka jaka była. Ha, niezły PR już na starcie sobie ta moja córa zapewnia.

A rok temu o tej porze rosła mi pod sercem taka mała fasolka. Dziesiątki godzin zastanawiałam się jaka będzie. Czy spokojna, czy szalona. Czy będzie miała loczki i ciemne oczy, czy może łysa będzie i z oczkami jak chłód poranka. Czy będę kochać ją bardzo, czy bardziej?

Za dwa dni kończy pół roku. Najszybsze, najbardziej zwariowane pół roku w moim życiu. Nie ma loczków ani ciemnych oczu. Nie usiedzi spokojnie w miejscu. Wyrywa się z wózka, fotelika, nosidła i krzesełka. Czasem marudzi cały dzień, ćwiczy moją cierpliwość i wytrzymałość przedmiotów.

Czasem przyprawia o płacz o 4 nad ranem, a czasem gdy się uśmiechnie nie ma szczęśliwszej osoby na tym świecie niż ja. Uśmiecha się do obcych, nie lubi kołysanek i dyni z ziemniakiem. Rozkopuje kołderkę, gubi skarpety, wypluwa smoczek i zrzuca zabawki na podłogę.

Lubi przeglądać się w lusterku, szpinak i gruszkę. Jej ulubione zabawki to puszka po piwie taty, klawiatura laptopa, serwetka na stoliku i lusterko. Uwielbia suszyć ze mną włosy, wpatrywać się w niebieskie światełko czajnika, zaczepiać żaluzje i się śmiać.

Słowem: charakterek. Ma swoje zdanie z którym się zgadza. Cóż, jest dokładnie taka, jaka miała być, a ja kocham ją nawet bardziej niż… bardziej :-)

--- Drżyjcie narody ---

Ostatnio Niunia wykazuje się niepospolita mocą. A ja niepospolitym zmęczeniem. Kończymy kolejny skok i nie nadazam za tym czego się nauczyła. Czy to ja się starzeje, czy ona ma wbudowany akumulatorek o mocy królika Duracella? Ona nie śpi, ona się ładuje.... a potem z siłą Godzilli atakuje nowe zabawki... nic się przed nią nie uchroni. Drzyjcie narody. O tak.

--- BLW inaczej (15.11.2014) ---

Człowiek naogląda się reklam jak niemowlaki wsuwają słoiczki, zdjęć jak szamają naleśniki uczone metodą BLW i oczekuje cudów…  No, może nie dosłownie cudów, ale oczekuje, że przejście z pokarmu płynnego na półpłynny przejdzie gładko jak po papce…

A tu zonk.

Rozszerzanie diety, po wielu konsultacjach (dzięki dziewczyny!) rozpoczęłam od standardowej marchewki. Wersja bezpieczna. Pierwsza marchewka była starannie obgotowana, starannie zmiksowana i starannie podana nową łyżeczką z nowego talerzyka. Potwierdziło się jednak, że Niunia ma to generalnie gdzieś i eko marchewka jej nie podchodzi.

Próby kolejne – marchewka ze słoiczka. O dziwo poszło lepiej. Tak mi się wydawało dnia trzeciego. Gładko 4 łyżeczki bez strat w ludziach, ubraniach i talerzykach. Dnia czwartego jednak znowu diabełek próbował marcheweczki. Aż mi się pomarańczowo przed oczami zrobiło…  Cóż, okazuje się, że Niunia marchewkę ma w nosie. I w przenośni… i niestety dosłownie.

Ale to jeszcze nic (o dyni innym razem). Siedzimy sobie rodzinnie w  McD na chwilę oddechu i lody z polewą czekoladową (sic!). Niunia rozgląda się wokół bawiąc się gryzakiem i zaczepia ludzi. Pani ze stolika obok postanowiła podjąć temat. Standardowo „jaka śliczna” i „ile już ma miesięcy i ząbków?”. I tak sobie gadamy bla bla o pierdołach.

Pani siedzi z córeczkami i synkiem. Synek malutki, okazuje się, że dwa tygodnie od Niuni starszy. Pani opowiada o ząbkach kawalera i że tak pięknie je już inne posiłki. Ja na ten temat gadać nie chciałam, więc wstajemy i grzecznie żegnamy się z panią i jej gromadką. I wówczas widzę to, czego zobaczyć zdecydowanie nie chciałabym już więcej.

Pani wsuwa w sześciomiesięcznego synka… frytki! Rozumiecie? Półroczny bobas je frytki z McD! A ja się jaram, że Młodej marchewka nie wchodzi…

--- Panie, Ty wiesz lepiej.... (14.11.2014) ---

Ten tydzień jest pełen niespodziewanych emocji. Powolnego dojrzewania i przewartościowywania. Uczenia się na nowo pokory i dystansu. Rozdzielania granic.

Żałuję, że to nie ja napisałam tak piękne słowa jakie cytuję poniżej, a jednocześnie cieszę się, że powstały i tak dosadnie potrafią odzwierciedlić to co mi ostatnio w głowie siedzi. Chwila refleksji, którą chcę się podzielić zanim ubiorę w słowa kolejne szalone pomysły mojej córki zwanej Demolką.

---

Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary.

Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.

Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.

Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym; czynnym lecz nie narzucającym się.

Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty Panie wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.

Wyzwól mój umysł od nie kończącego się brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy.

Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień w miarę jak ich przybywa a chęć wyliczania ich staje się z upływem lat coraz słodsza.

Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich.

Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większa pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi.

Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić.

Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać.

Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy; to jeden ze szczytów osiągnięć szatana.

Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi Panie łaskę mówienia im o tym.

---
Święty Tomasz z Akwinu. Modlitwa.

--- To nie jest post o dylematach (13.11.2014) ---

Od wczoraj nie mogę o tym zapomnieć.

Wczoraj wybraliśmy się na tour de ursynowskie żłobki. Obejrzeć, skonfrontować wizję z rzeczywistością, zdecydować jak ta opcja ma się do alternatywy jaką jest niania. Ale to nie jest post o dylematach.

W ostatnim żłobku spotkaliśmy rozbrykaną gromadę dzieciaków.
Zwariowane, szalone, szczęśliwe. Pokazywały mi i M. zabawki, umiejętności, testowały nasze bębenki uszne potężną dawką decybeli. Chaos z dobrą energią.

I pośród tej gromadki on. Niespełna półtoraroczny chłopiec o anielskich jasnych kręconych włosach, z umorusaną buzią i wielkimi oczami. W rączce ściskający tetrową pieluszkę, w ustach zaciskający biały smoczek. W przydużych spodniach, depcząc róg pieluszki, wyglądał jak niewinny aniołek.

Chłopiec stanął jak wryty wpatrując się w mojego M. Wyciągał rączki sygnalizując żeby go wziąć na ręce. M. skapitulował i wziął malca na ręce. Na malutkich usteczkach zagościł uśmiech. Chłopiec nie chciał bawić się z bandą zwariowanych malców, ewidentnie szukał bliskości.

Widok mnie zmroził. Spojrzeliśmy z M. na siebie bez słów. Z właściwą mi delikatnością z ust wyrwało się: „Pewnie jesteś podobny do jego ojca…”. Pani ciocia popatrzyła na nas smutno. Chłopiec stracił ojca…. Mały czuły gest mojego M. mógł pomóc chłopcu przywrócić uśmiech tylko na chwilę...

Patrzę na moją małą M. jak właśnie śpi. To mój aniołek. Za kilka miesięcy będziemy musiały na te kilka godzin dziennie się rozdzielić. Któraś z nas będzie musiała dojrzeć do tego szybciej. Niania, żłobek… czy ktoś da jej tyle miłości co ja i M.?

--- Taka sytuacja (11.11.2014) ---

A tak a propos tej komunikatywności Niuni... Taka sytuacja sprzed kilku tygodni.

---

Moja córka, tyleż piękna jak i bardzo bystra jak na swój wiek, dziś przeszła samą siebie.

W przychodni natknęłyśmy się na znanego dziennikarza i prezentera TVP i TVP Info. Oraz jego żonę i synka. Był też mój mąż.

Żona pana K. chodzi z synkiem (synek 8 m-cy) w lewo i prawo aż podchodzi do naszego wózka. Oczywiście "zobaczyć dzidzi". A że Niunia dobry humor miała, to leżała spokojnie. Ale przecież nie będzie leżała jak kawaler na nią spogląda. Więc my ją hop na ręce.

Niunia okazje zwietrzyła i dawaj podrywać kawalera :) Uśmiechy, chichoty i kokieteria zawstydziły małego S. :)

No cóż, jak podrywać, to nie byle kogo! ;) A że nazwisko staropolskie, może nawet hrabiowskie, to i pomyśleliśmy z mężem "Czemu nie?" ;)

--- Ej, ej, ej! (10.11.2014) ---

Ci, którzy mieli okazję poznać Niunię chyba potwierdzą, że jest dość… kontaktowa. Lustruje wzrokiem, uśmiecha się, gada po swojemu i za nic nie chce iść spać kiedy w salonie jest „impreza” (czytaj: grzeczne spotkania przy herbatce ze znajomymi).

Ale wczoraj to już przesadziła.

Długi spacer. Za długi, żeby objął czasowo drzemkę. Albo to drzemki już w tym wieku zbyt krótkie. Ostatni etap spaceru to hipermarket. Chcąc nie chcąc, trzeba było zrobić zapasy – te wszystkie kleiki, kaszki, słoiki, kaszki jaglane, orkiszowe, bio, eko i wszystko co jeszcze jest poza obszarem ogarniętym przez mój umysł w dziedzinie rozszerzania diety (etap: eko merchewka rozpoczęty).

Niunię nudzą takie rzeczy. Zaczyna się więc drzeć na cały sklep. Wtedy widzę te spojrzenia pełne dezaprobaty, ten wzrok sugerujący: ucisz to dziecko, te nieme pytania „a może jest głodna?” zadawane z potrzeby serca a przyprawiające każdą matkę o mimowolne otwarcie noża w kieszeni (oczywiście gdyby nóż w tej kieszeni był)…

No to z mężem uruchamiamy operację „Buda w dół, Mała siad”, czyli opuszczamy daszek gondoli, a Niunię sadzamy. Jak na pierwszy raz tej tajnej operacji, to Niunia była wniebowzięta.

Ja wybieram kaszki, mąż spaceruje z Małą. Ale Małej to nie wystarczyło. Musiała uśmiechać się do każdego kto zwrócił na nią uwagę… No ale to też jej nie wystarczyło… Niunia zaczęła krzyczeć do mijanych ludzi „Ej!”.

„Ej!”, „ej!”, „ej!”…

No i dziś będzie tylko eko marchewka… Znowu.

--- Zarządzanie operacyjne level 3 (07.11.2014) ---

Niunia jeszcze do niedawna egzystowała w trybach: „pogryzę to” oraz „nie pogryzę, ale będę próbować”.

Aktualnie przeszła na tryb „Zarządanie operacyjne rączkami – level 3”.

Niunia potrzebuje noszenia na rękach. Nie przepada za nosidłem bo czuje się wtedy skrępowana, a lubi, ba, uwielbia oglądać sobie świat i uczestniczyć w tym, co dzieje się wokół niej. Staram się więc robić z nią na ręku rzeczy, o których nie wiedziałam, że da się je zrobić jedną ręką. Ale Niunia usilnie chce mi pomagać.
I w ciągu dnia mamy różne zajęcia, w których może się wykazać…

Zajęcie 1 – „mamo pomogę ci to zanieść”
Niunia berze w rączkę np. zużytą zapakowaną pieluszkę, aby mi pomóc zanieść ją do specjalnego pojemnika na balkonie. Niestety, zanim do balkonu dojdziemy, Niunia zaaferowana wędrówką gubi pieluszkę po wyjściu z pokoju.

Zajęcie 2 – „mamo daj ja potrzymam, a ty zamieszaj”
W kuchni pomoc dziecia mogłaby być nieoceniona. Mogłaby, gdyby pomoc w trzymaniu przez nią otwieranego przeze mnie jogurtu nie sprowadzała się do wsadzania do niego paluszków, mieszanie gulaszu nie polegało na zabieraniu mi łyżki a próba zjedzenia zupy z Niunią na ręku nie prowadziła do ścigania się kto pierwszy dotknie miseczki.

Zajęcie 3– „ja sama! Sama!”
Bawimy się z Niunią. Niunia wyciąga łapki po nowe zabawki na macie. Trudna sztuka, kiedy trzeba się przemieścić. Niunia szuka sposobu. I znajduje. Na prawy bok. Za krótka ręka. Na lewy bok. Druga zabawka tez za daleko. Znowu na prawy bok. Odepchnięcie się nóżkami i jest! Trzymam zabawkę w łapce! Trzymam tak mocno że z plecków przekręcam się na brzuszek. Ale frajda.

Niunia siedzi a ja podaję jej zabawki. Niunia momentalnie je ode mnie przejmuje obiema rączkami. I wtedy kiedy jestem dumna z niej, że już potrafi sama trzymać plastikowe lustereczko, Niunia jak nie pacnie raz, drugi i trzeci lustereczkiem o podłogę. Ale frajda.

Zajęcie 4 – „na tropie nowości”
Rytuały pielęgnacyjne rano zajmują trochę czasu. Przygotowanie do nich też. Niunia więc zanim nałożę oliwkę na wacik, szuka wokół siebie możliwości ćwiczenia rączek. Wczoraj z koszyczka wyciągnęła w ułamku sekundy połowę jej lekarstw i beztrosko rozrzuciła na przewijaku. Koszyczek powędrował dalej. Dziś, w okamgnieniu przewróciła się na boczek i zaczęła ciągnąć za żaluzje. Niestety okna już nie przesunę. Strach nawet pomyśleć, co będzie jutro. Czy jakikolwiek regulamin BHP jest w stanie uregulować zasady bezpiecznej zabawy dla Niuni?

I nawet przytulając się do mnie, wykonuje zajęcie nr 5 – „daj mamo, uczeszę cię paluszkami”. Cóż, stylisty może z niej nie będzie, ale mimo wyrwanych włosów, oddanie się w jej rączki jest cudowne.
--
Jbfj lkfsadhi abfa -> to napisałam ja, Niunia.

--- Jest noc, jest impreza (30.10.2014) ---

Niunia coraz sprawniej operuje nie tylko strunami głosowymi, ale także kończynami. Nie tylko w dzień, ale równie precyzyjnie używa ich w (prawie) całkowitej ciemności w nocy. Jeśli do tej pory wierzyłam, że niemowlęta nie są sprytne, to po dzisiejszej nocy gór już nie przeniosę, a nadzieja przespania całej nocy właśnie umarła jako ostatnia.

Taka sytuacja. Próbujemy zjeść obiad. Ja. Mąż. Niunia. Niunia tylko patrzy, bo jeszcze specjalnie zainteresowana zabieraniem nam czegokolwiek z talerza nie jest. Niunia siedzi na kolanach M. My jemy, a Niunia uderza z gracją po blacie stołu jakby grała na fortepianie z fabryki Steinway’a. Zjedliśmy i zapobiegawczo odsunęliśmy talerze na bezpieczną odległość od krawędzi stołu i (forte)pianistki. Dywagujemy o niebieskich migdałach, córa dalej gra. I nagle, w ułamku sekundy jak się nie wychyli, jak nie pacnie krawędzi talerza, a resztki sałatki jak nie polecą w zwolniooooonyyyyym teeeeeempieeeee na stóóóóółłłł…. I to by było na tyle w kwestii natychmiastowego sprzątania naczyń po obiedzie.

Niedawno były poranne koncerty wokalne. Gdybym wiedziała co czeka mnie później, wolałabym te tantryczne rytmy o 5 rano. Od dwóch nocy okolice godziny drugiej są diabelską porą. W pokoju Niuni zaczyna się szmer bezczelnie przeze mnie ignorowany z pokoju obok (z cyklu: jak zgłodnieje to usłyszę oblizywanie paluszków). Ale córka nie głodnieje, nie oblizuje paluszków, nie płacze i nie piszczy. Ona gra. Perfidnie paluszkami przesuwa po szczebelkach łóżeczka. Coraz głośniej i bardziej dosadnie. Ignoruję próbując być cichsza niż cisza. Ale koncert się nie kończy. Do perkusji dołączają się stópki w ekwilibrystycznej pozycji. Otóż Niunia podnosi je najwyżej jak umie aż dotknie panelu karuzelki, i wtedy dopiero zaczyna się koncert unplugged. Nie ma nienaciśniętego przycisku na karuzelce, nie ma niedotkniętego wokół szczebelka. Nie ma spania. Są oczy jak 5 złotych i diabelski uśmieszek. Pozycja do spania zmieniona o 180 stopni, głowa tam, gdzie wcześniej były nogi.

Smoczek? Zapomnij, teraz jest noc, jest impreza. Jedzenie? Później.

Ze zgrozą myślę o czasach kiedy będzie raczkować. Ze zgrozą myślę o moim porannym wizażu. Ze zgrozą myślę o tym, że bisom nie będzie końca. Ze zgrozą myślę o tym, że może zamiast żoną piłkarza, będzie artystką estradową….

Hm... tak więc…. dzień dobry!

--- Jestem kwiatem lotosu (22.10.2014) ---

Cierpliwość, spokój i pokora. Te trzy słowa często były mi powtarzane gdy byłam w ciąży. „Dziecko uczy pokory”, „Cierpliwość ci się przyda”, „Przy dziecku nie da się nie nauczyć cierpliwości”, „Dziecko wyczuwa nastrój niepokoju, musisz być spokojna”. A ja wtedy odpowiadałam że tak tak, macie rację. Dzięki za rady.

A myślałam sobie „Dajcie spokój, przecież jestem kwiatem lotosu….”

A wyobrażałam sobie, że ta cierpliwość będzie mi potrzebna jak Mała będzie miała roczek i będzie odmawiała marchewki czy brokułów. Albo w wieku dwóch lat, gdy nie będzie chciała ubrać się w zaproponowaną bluzeczkę i spódniczkę. A może nawet dopiero za 3 lata, kiedy trzeba będzie ją spacyfikować bo nie posprząta po sobie zabawek.

O ja naiwna!

Cierpliwość potrzebna jest wtedy, kiedy od godziny po kąpieli kilkumiesięczna Niunia nie chce spać tylko wciąż bawić się i bawić i bawić... Wtedy gdy je n-ty raz podczas doby. Gdy po raz setny ściąga czapkę, dwusetny skarpety i trzysetny rozkopuje kołderkę w łóżeczku. Gdy nie daje się odłożyć nawet na chwilę, bo ma pierwsze etapy lęku separacyjnego. Gdy nie chce się bawić ulubionymi do wczoraj zabawkami. Ale ja nadal jestem kwiatem lotosu. Tylko tafla jeziora zaczyna lekko drgać…

W repertuar moich zachowań włączyłam również pokorę. Pokorę, która przydała się gdy Niunia jako jedyna darła się wniebogłosy wśród jedenaściorga dzieci w kościele na swoim chrzcie. Albo gdy postanawia obudzić się właśnie wtedy, kiedy leży obok mnie w wózku przy kasie w hipermarkecie. Pokora przydaje się podczas szczepienia. W trakcie pokonywania wertepów w miejscach nieprzewidzianych dla wózków (z założenia, nie z praktyki użytkowania przez drogowców).
A nad jeziorem zbierają się chmury gnane przez wiatr…

A kiedy na jeziorze życia rozpoczyna się biały szkwał, ratuje mnie tylko spokój. Po nieprzespanej nocy, przy tuleniu w trakcie ząbkowania, podczas siusiu akurat przy zmianie pieluszki, podczas nieudanych prób komunikacji czy podczas płaczu z jakiegokolwiek powodu. Ale spokój jest ratunkiem także wtedy, kiedy w reszcie mojego życia idzie coś nie tak. Kiedy to życie znienacka chce się walić, a odrobina nadziei to dużo za mało… Bo wtedy muszę być silna dla siebie, dla innych, dla niej. Bo ta maleńka istotka to naprawdę wyczuwa.

Nadal staram się być stabilnie trzymającym się kwiatem lotosu na tafli jeziora….

--- Ejkumejkum (17.10.2014) ---

Moja córka nauczyła się mówić. Po chińsku. Właściwie, to płynnie operuje dialektem tybetańskim. Przeciągłe głoski przypominają medytację. Cóż, niektórzy medytują w ciszy. W nocy. W skupieniu. Niunia medytuje rano. Bardzo rano. Między 5, a 6 rano każdego dnia słyszę z łóżeczka kontemplacyjny trans. A po transie monolog. Co będzie, gdy zmienimy czas na zimowy?

W miarę rozjaśniania się wnętrza pokoju spod przymkniętych powiek żaluzji, kontemplacyjne „mmmaaaaaaaaaaaaa” zamienia się w bardziej wyszukane głoski, sylaby i słowa. Słowa, z których wyróżnić możemy: „ej” odpowiadające mniej więcej pytaniu „no gdzie jesteście? nudzę się!”, „daj” czyli roszczeniowe „zjadłabym coś” oraz „ejkumejkum” co oznacza słodkie powitanie z misiem przytulanką.

Skopana kołderka leży w kącie łóżeczka. Skopany miś po powitaniu w kolejnym rogu. A kiedy biorę ją do siebie do łóżka z płonną nadzieją wspólnego zaśnięcia na jeszcze chociażby 30… 15… no dobra, chociaż 10 (!) minut, skopana ja jestem zmuszona na dobre rozpocząć dzień.

Kto rano wstaje… Ech, a nie mogła urodzić się o 7:54 a nie o 4:54? ;-)

--- Ja się nie skarżę na swój los (16.09.2014) ---

Spadając z Księżyca, wystarczająco mocno się potłukłam aby wiedzieć, że macierzyństwo łatwe nie będzie.

Jestem matką (brzmi dumnie?). Ale jestem też niezależną jednostką Układu Słonecznego, a nie cieniem mojego dziecka. Nie zdematerializowałam się nagle z przestrzeni ziemskiej, nadal funkcjonuję całkiem sprawnie, choć dni i noce bywają różne.

Jak każda baba mam kryzysy emocjonalne, fizyczne i laktacyjne. Są dni, kiedy wkurza mnie tachanie wózka w dwóch turach po spacerze na górę. Kiedy zastanawiam się, czy na pewno jestem gotowa na życie od skoku rozwojowego do kolejnego skoku. Dni, gdy mam ochotę walić pustymi talerzami o ścianę albo wyjść z siebie i stanąć obok. Chwile, w których chciałabym bezkarnie korzystać z zatyczek do uszu. Momenty, w których modlę się o Ciocię LottoWróżkę. Czasem bywa mi przykro, że bezdzietni znajomi nie mają dla mnie czasu. Czasami chciałabym aby ktoś ugotował dla mnie tradycyjny, polski rosół bo ja nie mam na to czasu. W bezsenne ze zmęczenia (ot, taki paradoks) noce zastanawiam się, czy noce przetykane karmieniami kiedyś się skończą. A w niektóre wieczory smutno mi, naprawdę smutno mi że moja córcia, wrażliwiec z natury, tak ciężko przechodzi te kolejne etapy rozwoju niemowlęcego.

Nie zrozumcie mnie źle. Ja się nie skarżę na swój los. Która mama z autopsji tego nie zna?

Ja wiem, że to kiedyś minie. Że będzie łatwiej. Że będzie lżej dziecku. Że będę tęskniła za czasami noszenia na rękach i „gugu” zamiast „a dlaczego?”, „mama daj kasę”… Ja wiem, że to wszystko jest naturalne, to są poszczególne etapy. Ale ja żyję „tu i teraz”, a nie „kiedyś”. I właśnie teraz, dziś, w tej chwili, przeżywam kosmiczne problemy macierzyństwa i radosne jak pierwsze promienie letniego słońca, momenty. Nie sięgam myślami do „kiedyś”.

I właśnie dlatego podziwiam Was, dziewczyny! Tak, Was! Mamy, które są same i czują się samotne z tym wszystkim. Mamy, które mają więcej niż jedno dziecko i stają na głowie a chodzą na rzęsach, aby rozwiązać problemy macierzyńskie i wychowawcze. Mamy, które nie mogą być ze swoimi dziećmi na co dzień. I mamy, które oddałyby wszystko, aby spełnić marzenia swojego dziecka, bo być może to już wszystko co mogą dla nich zrobić… Podziwiam Was i bardzo szanuję!

--- Nie chcę, ale muszę (2.09.2014) ---

Kiedy myję rano zęby, jednocześnie obmyślam plan dnia chodząc po mieszkaniu, i przygotowując wyprawkę na wyjście na miasto. Korzystając z kilkunastominutowej drzemki córki biorę szybki prysznic układając w myślach menu obiadowe i plan zabaw rozwojowych dla Małej M. Śniadanie jem w biegu i na raty, nierzadko z córką na rękach próbując zainteresować moje żywe sreberko sprzętami w kuchni. Pisząc jedną ręką listę zakupów, drugą ręką pokazuję córci książeczkę, a trzecią aktualizuję plan spraw do załatwienia na weekend. Podczas kolejnej drzemki Małej obieram ziemniaki albo robię sałatkę do obiadu, zaparzam melisę, ścieram kurze, przeglądam rzeczy do kupienia w Internecie (raczej typu zaproszenia na chrzest niż ciuchy dla mnie) czy wstawiam pranie. Podczas spaceru robię zakupy jedną ręką pchając wózek z dzieckiem, drugą wózek sklepowy, trzecią macham grzechotką a czwartą wkładam zakupy do koszyka. Piątą manewruję między emerytami przeświadczonymi, że im od życia potrzeba więcej przestrzeni na poruszanie się z jednym wózkiem w hipermarkecie. Wnosząc gondolę na drugie piętro bez windy (tak nisko, a tak wysoko) biegiem wracam po zakupy i resztę wózka na dół. Bawiąc się z Mari odbieram telefon od babci na zestawie głośnomówiącym jednocześnie odpowiadając na pytania i śpiewając córci głupkowate piosenki, które sama wymyślam. A przed snem chłonę dzień, ogarniam mieszkanie, gotuję część obiadu na kolejny dzień wymieniając się obowiązkami z mężem i wreszcie kładę się wykończona spać, żeby za 3 godziny wstać na karmienie…

Wtedy, gdy mam dziennie odsiane kilkadziesiąt minut dla siebie, łechtam czule kreatywną bestię we mnie, żeby uwolnić umysł. 


Bo niektórzy aby odpocząć muszą zmęczyć się na siłowni, pomalować rzęsy i paznokcie czy poczytać książkę. A ja MUSZĘ tworzyć – malować słowem i wyciskać do cna wenę, która nachodzi mnie w najmniej oczekiwanych momentach. To jest właśnie chwila dla mnie, kiedy umysł przechodzi twórcze katharzis, a ja czuję się spokojniejsza i jeszcze bardziej spełniona. I dopiero wtedy mogę cokolwiek spokojniejsza odespać.

Biorąc pod uwagę liczbę moich tak długich wpisów, nie mam zbyt wielu chwil dla siebie. Dlatego nie piszcie że się nudzę, bo czyta to mój szef i współpracownicy gotowi wysłać po mnie firmowe ABW;-)