...czyli opowieść znad filiżanki parującej kawy w chłodny dzień.
(w wersji Hawajanki - znad kubka herbaty. Zielonej. Z opuncją i mango koniecznie).
Właściwie nie pamiętam już "życia przed Niunią". Nie no, oczywiście, że wiem i przez mgłę wspominam czasy, kiedy bez zobowiązań wracałam do wynajmowanego mieszkania. Piłam na umór, bywałam na koncertach pod sceną i te sprawy...
(no dobra, nie piłam ;-)
Ale kiedy patrzę na Niunię, myślę sobie, że mamy teraz całkiem fajny okres.
Biega sobie takie Małe po mieszkaniu na czworakach, odwraca się, bezczelnie śmieje i sprawdza, czy biegnę za nią.
Kiedy się wkurzy, krzyczy "Agie!". Cokolwiek by to znaczyło, brzmi wyjątkowo złowrogo.
Uśmiecha się każdego ranka na powitanie i rączkami gładzi moją zwichrzoną czuprynę.
Segreguje posegregowane śmieci. Ostatnio zaczęła wywalać moje przepisy z półki do pojemnika z plastikiem. Widocznie ma swój system.
I nawet jej wybaczam to, że mówi "tata", "baba" i "ej". A "mama" jakoś jej przez struny głosowe nie przejdzie.
Nie znam właściwie innego życia niż schemat: żłobek-praca-dom-gotowanie-padanie ze zmęczenia. Ach, no jeszcze czytanie książek w porannym kursie do Mordoru.
Ale kiedy wracam zmęczona do domu po pracy i naprawdę czasem nie mam siły już gadać, opowiadać o challenge'ach, asapach i anksunamunach w pracy, wsłuchuję się w jej dźwięczny śmiech. Chłonę jej radość, czasem złość i plucie obiadkiem. Patrzę w jej ufne duże oczy.
Warto było tyle przetrwać dla tych chwil.
wtorek, 31 marca 2015
sobota, 21 marca 2015
--- Dzień jak co dzień ---
Jest 10:12.
Od 6:16 rano, barbarzyńskiej jak na sobotę pory, mamy już za sobą jednego siniaka.
7 piłeczek wywalonych za narożnik.
93 piłeczki rozsiane po salonie.
Jedne spodnie zrzucone z dupki gdzieś w sypialni.
Poduszkę-klin z łóżeczka obdartą z poszewki.
Śpiewy po całym mieszkaniu i tańce przy muzyce z telefonu taty.
1 kupę.
0 drzemek.
Pół miseczki zjedzonych (dzięki Bogu!) płatków ryżowych z musem.
3 pogryzienia ojca w ramię.
Ale mamy też ugotowaną jedną pomidorówkę i zjedzone przez mamę pełnowartościowe śniadanie z ciepłą (!) herbatą.
Bo ja będę dziś kwiatem lotosu! Tak ma być i już!
Jak dobrze wstać, skoro świt.... ;)
Od 6:16 rano, barbarzyńskiej jak na sobotę pory, mamy już za sobą jednego siniaka.
7 piłeczek wywalonych za narożnik.
93 piłeczki rozsiane po salonie.
Jedne spodnie zrzucone z dupki gdzieś w sypialni.
Poduszkę-klin z łóżeczka obdartą z poszewki.
Śpiewy po całym mieszkaniu i tańce przy muzyce z telefonu taty.
1 kupę.
0 drzemek.
Pół miseczki zjedzonych (dzięki Bogu!) płatków ryżowych z musem.
3 pogryzienia ojca w ramię.
Ale mamy też ugotowaną jedną pomidorówkę i zjedzone przez mamę pełnowartościowe śniadanie z ciepłą (!) herbatą.
Bo ja będę dziś kwiatem lotosu! Tak ma być i już!
Jak dobrze wstać, skoro świt.... ;)
poniedziałek, 16 marca 2015
--- Mimi ---
Za nami już 2 miesiące w żłobku. Niunia już przy pożegnaniu nie płacze, ba, nawet wyciąga rączki do cioć! Tylko w wózku rano zawsze jest FOCH.
Niunia jest oczywiście w żłobku gwiazdą.
Kilka razy zaliczyła już glebę (raz dotkliwie na klocek, który pewnie jakaś mała zołza jej podłożyła; podejrzewam że to ta co się kocha w Szymku, którego Niuńka podrywa), nauczyła się klaskać (również moimi rękoma o 6 nad ranem w niedzielę - ach jakie to było fascynujące oglądać jak mama klaska jak marionetka!) i kiwać się w rytm muzyki. Nie wiedzieć czemu, najbardziej lubi reggae (no dobra, wiem, ale nie powiem czemu).
Je wszystko, co dostanie (to jest podejrzane), śpi dłużej niż w domu (to jest jeszcze bardziej podejrzane) i wytrzymuje bez mamy i taty tyle godzin (a to to jest już podejrzane na maksa).
Jest czysta, uśmiechnięta, pogodna i standardowo co dwa tygodnie przeziębiona.
Jest też lubiana. Bo jak tu nie lubić Niuni, która po kiepskiej nocy otwiera oczy po 6 rano i namierzając mnie wzrokiem, śmieje się od ucha do ucha? Na tę jedną chwilę nawet zapominam ilu godzin nie przespałam.
No i swój status społeczny podniosła dostając swoje pierwsze, własne przezwisko w żłobku.
Mimi to właśnie ona. Urocze, prawda?:)
Niunia jest oczywiście w żłobku gwiazdą.
Kilka razy zaliczyła już glebę (raz dotkliwie na klocek, który pewnie jakaś mała zołza jej podłożyła; podejrzewam że to ta co się kocha w Szymku, którego Niuńka podrywa), nauczyła się klaskać (również moimi rękoma o 6 nad ranem w niedzielę - ach jakie to było fascynujące oglądać jak mama klaska jak marionetka!) i kiwać się w rytm muzyki. Nie wiedzieć czemu, najbardziej lubi reggae (no dobra, wiem, ale nie powiem czemu).
Je wszystko, co dostanie (to jest podejrzane), śpi dłużej niż w domu (to jest jeszcze bardziej podejrzane) i wytrzymuje bez mamy i taty tyle godzin (a to to jest już podejrzane na maksa).
Jest czysta, uśmiechnięta, pogodna i standardowo co dwa tygodnie przeziębiona.
Jest też lubiana. Bo jak tu nie lubić Niuni, która po kiepskiej nocy otwiera oczy po 6 rano i namierzając mnie wzrokiem, śmieje się od ucha do ucha? Na tę jedną chwilę nawet zapominam ilu godzin nie przespałam.
No i swój status społeczny podniosła dostając swoje pierwsze, własne przezwisko w żłobku.
Mimi to właśnie ona. Urocze, prawda?:)
piątek, 6 marca 2015
--- Kasza z rana, wieczorem kasza...na ---
Wszystkie dzieci śpią w wózkach na spacerze. Wszystkie dzieci przesypiają całą noc w wieku 6 miesięcy. A już na pewno w wieku 8 miesięcy. Wszystkie dzieci lubią kaszkę.
Tja. A Niunia nie. Zdziwieni?
O przespanych nocach po dzisiejszej pełni nie będę się wypowiadać, bo zabrakłoby cenzuralnych słów i musiałabym użyć tych spoza dozwolonej listy.
O wózkach w innym poście.
Ale kaszka? Co z tą kaszką? Why???
Postanowiłam wprowadzić Niuni kolację około 19:00. Pomyślałam o kaszce. Lekkie, szybkie, łatwe jak ciasteczko z kubeczka i wszystkie dzieci lubią kaszkę.
O ja naiwna.
Na śniadanie w żłobku jeszcze zje. Ale z dodatkiem owoców, cynamonu, musu. A w domu to tylko mus.
Pierwszego dnia zjadła. Nawet z chęcią. A właściwie wypiła z doidy. Taką z dodatkiem mleka (nadzieja, że będzie dłużej spała po tym była silniejsza ode mnie). Skutek? Jedna pobudka więcej.
Kolejne dni to już tylko zaciskanie usteczek. No nie będę jadła i już!
No to testujemy. Kaszki bezmleczne. Mleczne. Owocowe. Naturalne. Wielozbożowe. Z owocem świeżym nie, bo fruktoza się w brzuszku w nocy rozkłada i to nie jest dobry pomysł. Z musem. Na gęsto. Na rzadko. Fuj.
Wszystkie dzieci lubią kaszki. A u nas tylko kaszana...
Tja. A Niunia nie. Zdziwieni?
O przespanych nocach po dzisiejszej pełni nie będę się wypowiadać, bo zabrakłoby cenzuralnych słów i musiałabym użyć tych spoza dozwolonej listy.
O wózkach w innym poście.
Ale kaszka? Co z tą kaszką? Why???
Postanowiłam wprowadzić Niuni kolację około 19:00. Pomyślałam o kaszce. Lekkie, szybkie, łatwe jak ciasteczko z kubeczka i wszystkie dzieci lubią kaszkę.
O ja naiwna.
Na śniadanie w żłobku jeszcze zje. Ale z dodatkiem owoców, cynamonu, musu. A w domu to tylko mus.
Pierwszego dnia zjadła. Nawet z chęcią. A właściwie wypiła z doidy. Taką z dodatkiem mleka (nadzieja, że będzie dłużej spała po tym była silniejsza ode mnie). Skutek? Jedna pobudka więcej.
Kolejne dni to już tylko zaciskanie usteczek. No nie będę jadła i już!
No to testujemy. Kaszki bezmleczne. Mleczne. Owocowe. Naturalne. Wielozbożowe. Z owocem świeżym nie, bo fruktoza się w brzuszku w nocy rozkłada i to nie jest dobry pomysł. Z musem. Na gęsto. Na rzadko. Fuj.
Wszystkie dzieci lubią kaszki. A u nas tylko kaszana...
Subskrybuj:
Posty (Atom)