środa, 30 grudnia 2015

--- Nionio ---

Kiedy Mimi była bardzo malutka, nie miała ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ulubionej maskotki, nie przytulała się do rogu kołdry i nie brała ze sobą do snu matczynej koszuli nocnej tudzież tetrowej pieluszki. Zawsze wydawało mi się, że niemowlęta tak mają. 

Cóż, teraz wydaje mi się, że ja po prostu dawałam jej tyle miłości, tulenia, noszenia na rękach, że nie potrzebowała żadnej pieluchy do tego.

Ale czasy i dzieci się zmieniają, a w zachowaniu mimi odkrywam nowy trend - posiadanie "ulubionych" rzeczy.

Bobas na przykład. Bobas mówi "mama", "tata", "o-oł" i "aaa". Bobasowi daje się pić, wozi wózkiem i daje smoczek. Bobasa Niunia ma jednego, jest więc jej ulubionym. Ostatnio cofała wózeczkiem z lalą-bobasem bez lusterka wstecznego, aż trafiła na przeszkodę. Mimi zrobiła bam, lala z wózeczkiem bam. Krzyk, płacz, histeria na całą dzielnicę. Mimi na ręce, po główce głaskana, całowana, a ona co? Z podkówką na ustach, łezkami w oczach i paluszkiem wycelowanym w lalę chlipie: "Lala, lala"... Jakie to szczęście, że lali nic się nie stało ;-)

Albo kurka nakręcana. Kurka, której jeszcze 2 miesiące temu Mimi obrywała łeb. 
A teraz? Podbiega do mnie Mimi któregoś zaspanego ranka z całym smutkiem tego świata w głosie i woła: "Koko! koko!". Zanim dotarło do mnie o co jej chodzi, minęło kilka otrzeźwiających minut. Koko zaginęła! Tragedia! 
Zaglądamy więc do kufra z zabawkami, pod stół, pod koc, w pudło z pieluszkami, pod kołdrę, do szafy, wszędzie gdzie koko mogła po nakręceniu pójść. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Rysopis: 5 cm wzrostu, niebieskie oczy, w dniu zaginięcia ubrana w zielone upierzenie i czerwony dziób. 
Na szczęście w przyrodzie nic nie ginie. Koko wylegiwała się pod łóżkiem rodziców. Cóż za szczęście nastało na Hawajach, koko jest!

I na koniec.... osiołek, pluszowy towarzysz podróży do żłobka. Bo w żłobku Mikołaj ten Święty zasponsorował dzieciakom przytulaśne przytulanki-osiolki  w bluzach z kapturami. Rano więc pakujemy do wózka jedzonko, picie, Mimi i obowiązkowo osiołka. Bo to ulubiony osiołek jest. Ba, to osiołek, któremu Mimi sama nadała imię! Zupełnie przypadkiem, ale tak zostało.

Bo to Nionio jest.

 

wtorek, 29 grudnia 2015

--- Królowa wszystkiego ---

Święta, Święta i po...  Co prawda to już drugie Święta z Mimi po tej stronie brzucha, ale z roku na rok jest coraz ciekawiej.

Straty materialne w tym roku na szczęście nie są duże. Ot, jedna bombka zrobiła bum (=czołowe zderzenie z podłogą skutkujące pełną kasacją bombki), jedna tekturowa ozdoba zniszczona w trybie "o-oł" (=o-oł, podarło się) i jedno ciastko raczyło pobrudzić rączkę Mimi kiedy sięgała po gęstniejący na nim krem.

Zyski z ciekawości świata i rozwoju psychomotorycznego Mimi są zaś przeogromne. Małe to, a bystre i bezczelne jak taki jeden kolega z mojej pracy.

Ostatnio frajdę sprawia jej na przykład podsiadanie mnie i małżonka. Siedzimy sobie, oglądamy TV, nagle jedno wstaje i wychodzi. Minutę później nie ma już gdzie usiąść, bo Mimi bezczelnym śmiechem małej czarownicy obwieszcza światu, że właśnie to miejsce po(d)siadła. Z drugiego końca pokoju na złamanie nóżek biegła, co by tylko zająć wypatrzoną sokolim okiem ciepłą miejscówkę.

Ale to jest wersja zaledwie light.

W wersji hardcore potrafi zepchnąć mnie z łóżka.  Nooo, może nie dosłownie, bo swoje ważę, ale potrafi tym paluszkiem małym w bok mnie szturchać, żebym przesunęła się do granicy łóżka. 
Ale i granice z czasem to za mało. Jeśli nie daje rady paluszkiem, to ręką całą, nogą, a nawet piskiem (i to tyle, ile fabryka dała) daje do zrozumienia, żeby mama spadała stąd i to już!
Zrezygnowana wstaję. Oddalam się ze spuszczoną głową niby to do łazienki, niby do kuchni w akompaniamencie słodko-diabolicznego śmiechu.

Ostatni bastion wersalki zdobyty.

I tylko mojej małej wyszabrowanej podusi mi żal.

 




środa, 23 grudnia 2015

--- Rude są wredne ---

Do tej pory Mini i T. byli niczym zlobkowi Bonnie & Clyde. Wszędzie razem, zawsze najglosniejsi i z głowami pełnymi pomysłów siejacych grozę wśród Cioc.

Ostatnio Mimi więcej czasu spedzala z L. Kumpela od wody w niekapkach i hustawek w ogrodzie. L. jest ostatni miesiąc w żłobku przed zmianą, więc dziewczyny chciały jak najwięcej czasu spędzić razem.

Ale jak to zwykle z babami bywa, wczoraj nastąpiło rozluźnienie kontaktu. Bynajmniej z winy Mari.

Dziewczyny poklocily się wyjatkowo nie o chłopaka, tylko o... pastę do zębów. Poklocily do tego stopnia, ze Mimi oberwala czystymi ząbkami malej wampirzycy L.
W ramię.

I nie oddała.

Cóż,  nie dość ze ruda ta L., to i wredna w dodatku. Mimi zapewne się cieszy, ze jednej rywalki do pasty za kilka dni będzie mniej.

Bo też wredna bywa. Chociaż nie ruda.




wtorek, 22 grudnia 2015

--- Jedna wielka ściema ---

Etap buntu rozpoczął się u nas na dobre. Zawsze myślałam, że bunt dwulatka rozpoczyna się w wieku 24 miesięcy, ale jak zwykle okazuje się, że wszystko co piszą w książkach to jedna wielka ściema.

Ale nie o buncie dzisiaj, bo jestem już jak emocjonalnie nim wyczerpana jak wdeptany w ziemię pet. 

Mimi uczy się dość sukcesywnie pojęcia przynależności. Generalnie jej podejście jest zbieżne z logiką dorosłych, ale nie zawsze przez nich... oczekiwane.

Ostatnio, w jedną z sobót, siedzimy sobie na narożniku. Ja po prawej, małżonek po lewej, Mimi w środku. Luz, blues, sielanka i TV. 
W programie, który oglądaliśmy nastąpiła oczekiwana przerwa, więc i między nami nastąpiło delikatne rozluźnienie ("skocz po przekąski i przynieś mi też" ;-), a zaraz po tym zupełnie nieoczekiwana zamiana miejsc na narożniku. Bezwiednie.

Ale Niunia czuwa.

- "Mama nie"
- "Ale co >>mama nie<<, kochanie?" - pytam lekko zdezorientowana
- "Tata tu"
- "A mama gdzie?"
- "Tu" - mówi Niunia rozkazującym tonem pokazując mi moje miejsce w szeregu po prawej malutkim paluszkiem

No i tak to ten tego. 

Podejrzewam, że ogólnie zabawkom też rozkazuje, że mają iść do kufra spać. Cóż, one jej nie słuchają. Ja tak.