piątek, 24 lipca 2015

--- Audycja zawiera lokowanie produktu ---

Hicior, mówię Wam, hicior! Generalnie nie robię zakupów w Biedronce (nie będę tego szerzej komentować), ale ostatnio zajrzałam na chwilę z Małą.

Jej czujne oko dojrzało coś jaskrawego. Różowego. Małego i błyszczącego. Nie, nie mogłam odmówić. Tak, ważąc argumenty "przeciw", z decybelami "za", skapitulowałam.

To różowe coś, to tzw. lokalizator kluczy. Zasada działania jest prosta jak ostatnia prosta. Gwiżdżesz, a to coś, ten brelok, przyczepiony do kluczy daje donośny sygnał i miga światełkiem. Jeśli przyczepisz go do kluczy. Jeśli gwiżdżesz. Jeśli jesteś nie dalej niż 3 metry od niego. I, jeśli oczywiście zgubisz klucze.



(O rany, brzmię jak Kuba Klawiter! TVN Turbo - bierzcie mnie! Już! Teraz!)

No ale Niunia znalazła inne zastosowanie tego lokalizatora. Co więcej, znalazła także inny sposób jego aktywacji! 

Producent nie przewidział, że piszczenie dziecka również pozwala na uruchomienie breloka. A jaka frajda przy tym! Pół godziny dziecka nie miałam! Z toalety skorzystałam! Makaron ugotowałam! Podłogę zamiotłam! Dwa razy! (po co? nie wiem po co! bo miałam czas i już!). I ogłuchłam prawie! 

Tak więc lokalizator kluczy jest teraz detektorem Niuni. Wystarczy, żeby miała go ze sobą i jak tylko zacznie nawijać, to od razu wiem, gdzie jest! A że nawija sporo, to jest wesoło!

Co mi po tym? NIC! Tylko potwierdza się to, że ja do Biedronki chodzić nie powinnam! 

;-)

czwartek, 16 lipca 2015

--- Cwaniara ---

Dawno nie pisałam. Nie dlatego, że nie mam o czym. Mam. Tylko brakło mi tego.... no, jak to się nazywa... no, ten tego.... Czasu! O właśnie, czasu mi brakło. Mam go tak mało i tak rzadko "używam" tego wolnego czasu, że zapomniałam jak się to coś nazywa.

Niunia nieustannie dostarcza mi nowych wrażeń i doświadczeń. 

Stara prawda doświadczonych matek brzmi: "Jak jest zbyt cicho, to na pewno coś jest nie tak". Młode matki, a może powinnam napisać, młode naiwne matki, parafrazują w głowie tę myśl. "Jeśli jest zbyt cicho, to znaczy że mam chwilę spokoju".

O naiwności!

Ostatnio taka dłuższa cisza skończyła się oberwaną zasłonką, zbitą szklaną miską i trasą kuchnia-sypialnia wyznaczoną okruszkami.

Żeby nie było... Dłuższe chwile ciszy nie biorą się ot tak, bo Niunia sama się sobą zajmuje. Hajnidy tak nie robią.
Rano, kiedy zostaję sama z Niuńką i próbuję jako tako ogarnąć się  do pracy, błagam ją, żeby pobawiła się sama zabawkami, a ja na raty się umaluję i włosy wysuszę. 

Naiwna mykam do łazienki, a Niunia teoretycznie bawi się #masązabawektóremawkilkukoszachwsalonie. 
Teoretycznie, bo gdy tylko zacznę suszyć włosy i wychylę się zza drzwi, Niuni nie ma na dwunastej (czytaj: w zasięgu wzroku). Gdy tylko wyczuje, że jestem zajęta, rozpoczyna codzienną demolkę.

I tak suszę włosy (całkiem już krótkie) na 4 razy. Wychylając się co chwila i...
...odciągając Niunię od wózka, bo chce do niego włazić bez trzymanki
... zabierając jej z rąk przedmioty, które nie powinny się tam znaleźć (bezpieczne, ale jednak niepotrzebne małym rączkom)
...wyciągając ją ze szpary pod stolikiem, bo nie umie sama stamtąd wypełznąć
...odsuwając ją od fotela na który chce się wdrapywać, żeby kolejno wspiąć się na blat i zdemolować klawiaturę
...zmieniać jej ubrania, bo obleje się wodą, pobrudzi ziemią z kwiatów czy ściągnie z siebie nielubiane spodnie...

Dzień jak co dzień.