środa, 22 kwietnia 2015

--- Najtrudniejszy pierwszy krok ---

Zdaje się, że nauka chodzenia zbliża się wielkimi krokami.

Właśnie wychodzimy z okienka rozwojowego. Standardowo, po tym ciężkim okresie z dnia na dzień moje dziecko nie przestaje mnie zaskakiwać.
Co więcej, zaczyna zaskakiwać nawet... sprzęty w domu.

Na przykład takie krzesło w kuchni. Stoi sobie takie krzesło, nikomu nie wadzi wydawać by się mogło a tu.... Młoda wstaje obok, napina się i przemeblowanie mi robi w kuchni. Raz, dwa, trzy kroki i nagle uświadamia sobie, że jest sama z tym krzesłem nieszczęsnym w przestrzeni salonu i nie ma gdzie  i jak zrobić zwrotu.

Albo takie maszerowanie przy łóżku. Wczoraj stanęła przy wersalce. Standard. Ja siedziałam jakieś 1,5 metra dalej. Więc Niunia krok raz, krok dwa, krok trzy w moim kierunku. No i ładnie pięknie, ale zapomniała, że żeby iść dalej, trzeba się trzymać. Wyciągnęła rączki ku mnie i.... I trzeba było łezki ocierać, bo dupka zabolała jak bach zrobiła.

Jednocześnie z nieudolnymi próbami chodzenia, rozwija się w niej zamiłowanie do motoryzacji (czy to kwestia tych targów na które je ciągniemy?;). W żłobku wczoraj jedną z atrakcji była wizyta na tarasie. A na tym tarasie autko. A w autku znalazła się Mimi. I tak  była wożona w tym autku po tym tarasie. I taka szczęśliwa była, że razem z nią śmiał się  cały świat.

No i fajnie.
 
Cytując koleżankę, "przede mną czas wielkiej formy" ;-)


czwartek, 16 kwietnia 2015

--- Dobijcie mnie ---

No tak. Uwielbiam to. 

3 -godzinne przerwy totalnie bez snu w trakcie nocy. 

Pozostałe 2-3 godziny snu z pobudkami.
Raczkowanie po całym łóżku. 
Śpiewanie o 4 nad ranem. 
Ząbkującego potworka, który nie może znaleźć sobie miejsca w łóżeczku. Ani w łóżku dla "dorosłych". Ani na podłodze. 
Ani w ogóle. Gdziekolwiek. Jakkolwiek.

Nie, nie macie tak? 

Serio?

---

Biedne  to moje dziecko. 

Musi znosić wiecznie niewyspaną, marudną matkę. 

Podróże do żłobka w znienawidzonym wózku.

Kolację o 19:00! No jaaa, po co jeść kaszkę z żelazem. Wolę gruszkę! Ze skórką!

Stawianie granic. 
Bo nie można ściągać serwety ze stolika.
Nie można wyłączać dekodera telewizji kablowej.
Nie można uderzać pilotami o blat stolika telewizyjnego.
Nie można walić zabawkami o panele podłogowe.
Nie można jeść gazet.
Nie można rwać ulubionej gazety taty.
Nie można rzucać kubkiem w dal.
Nie można ciągnąć za kable od ładowarki i wyłączać listwy podłogowej.
Nie można gryźć łóżeczka.
Nie można wyciągać niczego z kosza na śmieci.
Nie można krzyczeć w wózku.
Nie można szarpać obcych ludzi za rękaw.
Nie można ciągnąć mamy za kolczyki.
Nie można jeść gruszki i banana ze skórką.
Nie można pić gorącej herbaty z kubka mamy.
Nie można wyciągać ze zmywarki talerzy.
Nie można zrzucać talerzy ze stołu.
Nie można tego, tamtego. No  ż a d n e g o  funu z dzieciństwa!

No naprawdę biedne to moje dziecko.Granice są do d.... pieluszki!

Ech. Dobijcie mnie.


wtorek, 7 kwietnia 2015

--- Kobieto, puchu marny ---

Święta, Święta i.....

No właśnie. I co z tego? To moje pierwsze nieświąteczne Święta. Ever. Pierwsza Wielkanoc Mimi i to taka kiepska.

Wirus. Być może i rotawirus. A najprawdopodobniej rotawirus. Nie ma to zresztą większego znaczenia. Niewidoczny intruz, który zmógł całą naszą rodzinkę pozbawiając ją świątecznego klimatu, porządnej sałatki jarzynowej i sernika.

I w zasadzie tylko usiąść i zapłakać. Co też zrobiłam w piątek. Jasne, że nie z powodu sernika. Ani sałatki.

Pierwszy raz czułam się tak beznadziejnie bezsilna. Mając ponad 39 stopni gorączki, nie byłam w stanie się ruszyć. Sama z dzieckiem w domu. Dzieckiem, które mnie potrzebuje. Mając dwie ręce, nogi, a więc będąc względnie pełnosprawna, czułam się jak człowiek ułomny, który nie jest w stanie zająć się własnym dzieckiem. Kolejne dni były tylko troszkę lepsze (i nadal nie jest idealnie).

Podobne uczucia towarzyszyły mi wcześniej, kiedy będąc na urlopie macierzyńskim bałam się, że gdyby coś mi się stało, minęłoby zbyt dużo czasu, żeby ktoś mógł zająć się moim dzieckiem.
Być może to głupie myślenie - teoretycznie co miało mi się stać?
Ale były takie dni, kiedy byłam fizycznie i psychicznie wyczerpana moim wymagającym dzieckiem.

I wówczas wydawało mi się, że jest mi trudno, ciężko i w ogóle macierzyństwo to nie dla mnie.
A teraz ten wirus pokazał, jak to w tym dowcipie o optymiście i pesymiście, że oczywiście, że może być gorzej! Co więcej - ja wiem, że jeszcze nie raz będzie gorzej. Ale te myśli zawsze zamiata się pod wykładzinę, nie ma na to czasu.

Ale jest jeszcze coś. Paradoksalnie, im nam trudniej, tym jakaś magiczna siła bierze nas pod ręce, ciągnie za sobą niczym pijaka spod budki za rogiem, stawia na drżące nogi i każe trwać. Być silniejszym dla tej najsłabszej istotki.

Jak silne są te kobiety, które są same i samotne w tym wszystkim? Ułomne fizycznie na co dzień, z okazjonalnym wsparciem, czasem prawie bez środków do życia? 

Dla mnie nadal niewyobrażalnie silne.