Jest 10:12.
Od 6:16 rano, barbarzyńskiej jak na sobotę pory, mamy już za sobą jednego siniaka.
7 piłeczek wywalonych za narożnik.
93 piłeczki rozsiane po salonie.
Jedne spodnie zrzucone z dupki gdzieś w sypialni.
Poduszkę-klin z łóżeczka obdartą z poszewki.
Śpiewy po całym mieszkaniu i tańce przy muzyce z telefonu taty.
1 kupę.
0 drzemek.
Pół miseczki zjedzonych (dzięki Bogu!) płatków ryżowych z musem.
3 pogryzienia ojca w ramię.
Ale mamy też ugotowaną jedną pomidorówkę i zjedzone przez mamę pełnowartościowe śniadanie z ciepłą (!) herbatą.
Bo ja będę dziś kwiatem lotosu! Tak ma być i już!
Jak dobrze wstać, skoro świt.... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz