Niunia wczoraj odwiedziła ze mną Mordor na Domaniewskiej. Aniołek, księżniczka, grzeczniutka jaka była. Ha, niezły PR już na starcie sobie ta moja córa zapewnia.
A rok temu o tej porze rosła mi pod sercem taka mała fasolka. Dziesiątki godzin zastanawiałam się jaka będzie. Czy spokojna, czy szalona. Czy będzie miała loczki i ciemne oczy, czy może łysa będzie i z oczkami jak chłód poranka. Czy będę kochać ją bardzo, czy bardziej?
Za dwa dni kończy pół roku. Najszybsze, najbardziej zwariowane pół roku w moim życiu. Nie ma loczków ani ciemnych oczu. Nie usiedzi spokojnie w miejscu. Wyrywa się z wózka, fotelika, nosidła i krzesełka. Czasem marudzi cały dzień, ćwiczy moją cierpliwość i wytrzymałość przedmiotów.
Czasem przyprawia o płacz o 4 nad ranem, a czasem gdy się uśmiechnie nie ma szczęśliwszej osoby na tym świecie niż ja. Uśmiecha się do obcych, nie lubi kołysanek i dyni z ziemniakiem. Rozkopuje kołderkę, gubi skarpety, wypluwa smoczek i zrzuca zabawki na podłogę.
Lubi przeglądać się w lusterku, szpinak i gruszkę. Jej ulubione zabawki to puszka po piwie taty, klawiatura laptopa, serwetka na stoliku i lusterko. Uwielbia suszyć ze mną włosy, wpatrywać się w niebieskie światełko czajnika, zaczepiać żaluzje i się śmiać.
Słowem: charakterek. Ma swoje zdanie z którym się zgadza. Cóż, jest dokładnie taka, jaka miała być, a ja kocham ją nawet bardziej niż… bardziej :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz