Ręce, nogi i cycki drżą przed adaptacją żłobkową. To już jutro...
Z jednej strony smutek, żal, zazdrość, że coś pięknego kończy się powoli, zbliża nieunikniony powrót do pracy, stos obowiązków, deadline'y, asapy, action plany, pobudki o 6 i budzenie mojego dziecka wbrew jej woli (no ostatnio śpimy do 7).
Z drugiej strony hedonistyczne podniecenie - wrócę do aktywnego życia zawodowego, będę porozumiewać się znanymi mi dotychczas słowami, a żłobek to coś nowego - może się Niuni spodoba, wreszcie będzie mogła swoją energię zamienić w interakcje z ludźmi w jej wieku i jej wzrostu.
Z tej okazji stwierdziła chyba, że warto pokazać się z nowym zebem. Piątym w kolejności. I tak sobie od nocy ząb wychodzi i wychodzi.... a Niunia marudzi i marudzi (i w takich sytuacjach to ja nawet bym ją chętnie do tego żłobka...).
I pomyślała, że warto raczkowanie poćwiczyć. Wczoraj wyciągałam ją spod stolika kawowego, krzeseł i ratowalam ceramiczne wazony. Dziś wyciągałam ją z... a skąd to ja jej nie wyciągałam...
Tak więc, jesteśmy gotowe.
Niunia jest gotowa.
A mamie ktoś powinien pomóc otrzeć łzy. Chlip.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz