piątek, 6 lutego 2015

--- Adaptacja część 4 (30.01.2015) ---


Prawie półtora tygodnia adaptacji za nami. Od poniedziałku Niunia idzie na praktycznie pełny etat do żłobka.

Czy się cieszę...? Tja, sikanie bez przerywania, śniadanie jedzone na spokojnie, z ciepłą herbatą, normalny stanik zamiast rozpinanego sado-maso, pełen makijaż z umalowanymi rzęsami u obu powiek... tak, są plusy  ;-)

Ojej, no wiadomo że tęsknię. Że cieszę się jak ją widzę z powrotem, że fajnie jest jak się tuli i szarpie za kolczyki. Ale tak jak jest ma być i już. Czas dorosnąć.

Żłobek daje się odczarować. Nie ma wyrywania sobie zabawek, ciągłego płaczu i wrzasków, zostawiania dzieci samym sobie. Są zajęcia muzyczne, nastawienie na indywidualne potrzeby dziecka i codzienne relacje o postępach. Czasy się  zmieniły.

I tak odprowadzając Niunię do żłobka i obserwując jej fochy w autobusie („Mamo, dlaczego nie możesz być ciągle ze mną?”), obserwuję też świat.

Autobusy niskopodłogowe nie są wcale takie niskopodłogowe jeśli kierowca nie opuści progu (a nie zniża go nawet po naciśnięciu magicznego przycisku z ikonką wózka).

Miejsca przyjazne wózkom nie są przyjazne… Wyrwy w podjazdach, brak podjazdów, zbyt wąskie na manewrowanie podjazdy i ciężkie drzwi które aby otworzyć trzeba użyć dwóch rąk – a wózek?

Adaptacja dla dziecka nie jest (tylko) adaptacją dla dziecka… To szkoła regulowania emocji dla rodzica, próba postawienia od początku nowego porządku wspólnego świata, przyspieszony kurs dorastania niemowlaka i stres. Tak kurcze, cholerny niepokój mimo że (chyba) jest dobrze.

I tylko te warszawskie zawszewszędzienachamapierwsze baby wciąż te same... ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz