wtorek, 17 lutego 2015

--- High need hell ---

Czasami myślę, że wybrałam trudniejszą drogę. 


Ostatnio na moim profilu na Fb niechcący otworzyłam puszkę z Pandorą jakby to powiedziała słynna bohaterka serialowa. 

Temat był niewinny. Chwila zwątpienia podczas usypiania Niuni. Ot, standard przecież. 
Zaczęły sypać się zewsząd rady. Bardziej i mniej trafione, ale szanuję to.
Po kilku komentarzach powstały dwa obozy reprezentujące skrajnie różne metody wychowywania. Zaczęło się od usypiania, a poszło w całokształt. Gdyby Facebook był bardziej interaktywny, być może doszłoby do rękoczynów. 

Ja z moimi fejsbukowymi kumpelami z grupy "Wyklętych" reprezentowałyśmy nurt bliższy Rodzicielstwu Bliskości, koleżanki z tzw. reala w większości metody bliższe trenerkom usypiania i wychowywania. Dyskusję musiałam zamknąć, bo kilka komentarzy później straciłabym kilka koleżanek. Ale jestem kwiatem lotosu i te sprawy.

A temat dalej mnie męczy.

Niunia już w życiu płodowym pokazywała swój charakterek (tak tak, śmiejcie się z tego). Ogólnie dała mi żyć, ale z każdym KTG dostawałam niemalże zawału serca, bo Niunia nie chciała się ruszać jak byłam podłączona do kabli. No nie i już. 

Po urodzeniu, przez jakieś 2, może 3 miesiące wydawało mi się, że jest dzieckiem idealnym. Je, śpi i robi kupę. Karmiłam ją co trzy godziny i miałam wrażenie, że dzięki Tracy Hogg ogarnęłam wszechświat. Miałam ułożone dziecko. Które śpi w foteliku, sypia na spacerze i w ogóle jest cud miód. I o co chodzi, że jest ciężko, jest bajka przecież.

Ale potem się zaczęło. Ciągle na rękach (starałam się ją odkładać, żeby się nie przyzwyczaiła), usypiała przy piersi (starałam się tego nie robić, ale nie umiałam, bez piersi nie umiała zasnąć), zaczęła nienawidzić wózka, fotelika, wszystkiego co krępowało jej ruchy jak tylko zaczęła być kumata (na to nie miałam pomysłu).

Długo broniłam się przed tym, że Niunia nie jest High need  baby. Bo mogłam ją generalnie czasem odłożyć żeby się sama "bawiła", bo podczas skoków była oczywiście nie do zniesienia, ale po skoku była już "w miarę". Bo wszystkie dzieci jakie znałam do tej pory (a nie znałam ich dużo), były mega spokojne i ułożone. A ja czułam, że jestem z tym sama i naprawdę nie umiem zająć się moim dzieckiem. To bolało psychicznie. Bardzo. Ale ja nie o tym.

---

I potem znowu dostałam patelnią w twarz. Doczytałam o terminologii HNB (high need babies) i wreszcie musiałam to przyznać - Niunia jest takim typem dziecka. Taka jest i już. A ja nie jestem złą matką. 


Termin HNB jest stworzony przez autorów nurtu Rodzicielstwa Bliskości. Nie jest więc jako tako terminem naukowym, to nie jest klasyfikacja pediatryczna.
Pewnie kilka osób pomyśli sobie, że szukam wytłumaczenia i pier...wiastkuję głupoty. No i?

Profil takiego dziecka opiera się na kilku cechach, które w mniejszym lub większym nasileniu występują u nich. W skrócie: to dzieci, które nie dadzą sobie zaplanować dnia, większość rytuałów można sobie wsadzić między bajki, są nastawione na stały kontakt fizyczny z rodzicem, jedzą i śpią kiedy one tego chcą, nie cierpią fotelików, wózków, itd bo pragną być z rodzicami. I to co mnie najbardziej naprowadziło - wszystko odczuwają bardziej intensywnie oraz są ciągle w ruchu. Taka jest moja Niunia. 

Nie zadziałają więc na nią żadne rady odkładania, wypłakiwania się i tym podobne. Zasypianie w wózku i kołysanie w kołysce. Pojenie wodą w środku nocy. To są dzieci, które potrzebują wiecznego podążania za ich potrzebami, i paradoksalnie to jest chyba jedyny sposób, żeby wspólnie ten najtrudniejszy okres przetrwać. 

Ktoś, kto nie ma dziecka HNB nie jest w stanie łatwo zrozumieć jak to jest. Z każdym dzieckiem jest trudno, ale ja nie oceniam innych. Skupiam się na swoim dziecku i sobie.

Każdy z nas czasem potrzebuje wsparcia i rady, bo jest ciężko. 
Ale czasem po prostu lepiej wysłuchać. Bo każde dziecko jest inne. I nie ma lepszych ani gorszych dzieci. Są łatwiejsze i trudniejsze w obsłudze. 

Każda z nas jest jedyną i najlepszą matką jaką ma nasze dziecko. Mimo codziennych trudów i czasem naprawdę ogromnych wyzwań. I to one ocenią nas jako matki.

Czasami myślę, że wybrałam trudniejszą drogę. 

Staram się być blisko dziecka, nie wkładać Niuni w schematy, nie układać algorytmów jej wychowania. Karmię piersią biorąc na klatę pełen inwentarz ograniczeń z tym związanych. Mam mało czasu dla siebie, bo większość oddaję dziecku. W zdrowiu i chorobie. W dzień i w nocy.

Ale podskórnie czuję, że to co robię, jest najlepszym co mogę jej od siebie dać. 

--

Ten wpis dedykuję grupie "Wyklętych" ;-) One wiedzą o kogo chodzi :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz