Człowiek naogląda się reklam jak niemowlaki wsuwają słoiczki, zdjęć jak szamają naleśniki uczone metodą BLW i oczekuje cudów… No, może nie dosłownie cudów, ale oczekuje, że przejście z pokarmu płynnego na półpłynny przejdzie gładko jak po papce…
A tu zonk.
Rozszerzanie diety, po wielu konsultacjach (dzięki dziewczyny!) rozpoczęłam od standardowej marchewki. Wersja bezpieczna. Pierwsza marchewka była starannie obgotowana, starannie zmiksowana i starannie podana nową łyżeczką z nowego talerzyka. Potwierdziło się jednak, że Niunia ma to generalnie gdzieś i eko marchewka jej nie podchodzi.
Próby kolejne – marchewka ze słoiczka. O dziwo poszło lepiej. Tak mi się wydawało dnia trzeciego. Gładko 4 łyżeczki bez strat w ludziach, ubraniach i talerzykach. Dnia czwartego jednak znowu diabełek próbował marcheweczki. Aż mi się pomarańczowo przed oczami zrobiło… Cóż, okazuje się, że Niunia marchewkę ma w nosie. I w przenośni… i niestety dosłownie.
Ale to jeszcze nic (o dyni innym razem). Siedzimy sobie rodzinnie w McD na chwilę oddechu i lody z polewą czekoladową (sic!). Niunia rozgląda się wokół bawiąc się gryzakiem i zaczepia ludzi. Pani ze stolika obok postanowiła podjąć temat. Standardowo „jaka śliczna” i „ile już ma miesięcy i ząbków?”. I tak sobie gadamy bla bla o pierdołach.
Pani siedzi z córeczkami i synkiem. Synek malutki, okazuje się, że dwa tygodnie od Niuni starszy. Pani opowiada o ząbkach kawalera i że tak pięknie je już inne posiłki. Ja na ten temat gadać nie chciałam, więc wstajemy i grzecznie żegnamy się z panią i jej gromadką. I wówczas widzę to, czego zobaczyć zdecydowanie nie chciałabym już więcej.
Pani wsuwa w sześciomiesięcznego synka… frytki! Rozumiecie? Półroczny bobas je frytki z McD! A ja się jaram, że Młodej marchewka nie wchodzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz