wtorek, 17 listopada 2015

--- Hołmofis in mordor hołm ---

Sukienka, laptop, agent nieobecności na 2 dni wyjazdu służbowego i cień do powiek nie robią ze mnie singielki, ale przez niedawne dwa dni byłam nagle jakby mniej mamą, a bardziej korpopanią.

Jeśli komuś się wydaje, że bez dziecka odpoczywałam i przespałam wreszcie całą noc, to znaczy że naczytał się za dużo bajek i na dodatek nie ma dzieci.
Nie, nie, nie. Matka nie umie spać całą noc bez pobudek nawet wtedy gdy małego ssaka nocnego nie ma obok. Mamy nie śpią i nie chorują. Zapamiętać.

Po powrocie do domu, przebrana w dresy, rozciągnięty t-shirt i bez makijażu, na powrót byłam mamą. Robiącą kotlety (a właściwie odgrzewającą, bo jak przystało na prawdziwą Matkę Polkę Zorganizowaną, zapas kotletów i przekąsek był przeze mnie zapewniony już przed wyjazdem), zmywającą naczynia, zmieniającą pieluchy i usypiającą dziecko do snu.

No dobra. Bycie mamą po pracy i korpopanią bez dziecka w firmie to dwa różne etaty. Ciężkie do pogodzenia, ale możliwe. Bycie korpomamą na hołmofisie z zawirusowanym dzieckiem to dopiero jest level hard. Bo nagle te dwa etaty trzeba wypełnić jednocześnie. Je-dno-cześ-nie. 

No i jazda...
Wstajemy po n! pobudkach, zgodnie z algorytmem budzika, o 6:20. Nieeee, nie ma, że hołmofis. Jest wtorek, środek tygodnia, pobudka zgodnie z prognozami. 

Chore dziecko nie chce jeść. Albo chce. Albo nie wie. Albo się skusi na owsiankę z jabłkiem, albo wywali tę owsiankę na podłogę. Albo skubnie trochę jogurtu, albo będzie trenować rzuty łyżeczką z porcją Lactobacillus bulgaricus w dal.

Żeby zdjąć piżamę z takiego dziecka, należy włożyć ją pod prysznic. Z piżamą rzecz jasna. Na pomysł jak po nieplanowanym prysznicu ubrać Młodą w coś więcej niż jedną skarpetkę, jeszcze nie wpadłam. Eny ajdijas?

Chore dziecko wymaga, mam wrażenie, dwukrotnie więcej uwagi niż zdrowe. O ile to możliwe. Mimi należy do dzieci, które nie chcą bawić się same ("nauczyłaś, to tak masz"). 
Niestety, mama musi godzić i pisanie maili i tworzenie tabelek z zabawą piłeczkami, pluszakami, komentowaniem bajek i masą innych rozwijających zajęć. Czy już mówiłam, że chore dziecko głośno marudzi i nie chce iść spać?

I zawsze wtedy w głowie budzi się niczym demon, dylemat. Pieprzyć tabelki i pobawić się z dzieckiem, czy zamknąć w łazience dziecko i pisać maile?
Dylemat, którego być nie powinno. Chore dziecko potrzebuje mnie i mojej uwagi bardziej niż deadline'y. Chociaż asap z deadlajnem i żanem kodirem płacą mi za to, żebym miała za co kupić dziecku ten lactobacośtam jogurt i ekorodzynki.

Ktoś mówił, że będzie łatwo? 

Nie, nikt tego nie obiecywał. Ale korpomamy nie chorują, korpomamy się nie poddają, korpomamy o 17:00 wyłączają nawet podczas hołmofisu komputer i biegną tłuc mięso na kotlety, tłumacząc bajkę, głaszcząc maluszka po włosach i bawiąc się maskotką. 

Jednocześnie.

----
Osobom bez poczucia humoru nie zalecam czytać tego tekstu. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz